Czas do 31 sierpnia 2001, Warszawa
Płyta Exciter wywoływała u mnie i nadal wywołuje mieszane uczucia. Wiele lat po wydaniu tej płyty nadal nie pozostawia mnie obojętnym emocjonalnie. Być może jest to właśnie jej siła. Również trasa koncertowa wywoływała ówcześnie żywe dyskusje i mieszane uczucia. Jednak dla mnie ta trasa były pod wieloma względami jedyna i naj… i taka pozostanie na zawsze. Nie przebiła jej żadna późniejsza trasa, również dlatego, że historie, które były moim udziałem w 2001 nie wydarzą się już nigdy potem. Zanim wyruszyliśmy w trasę już m/w od marca planowaliśmy wyjazd. W miarę, jak na sieci pojawiały się przecieki, a management dM odsłaniał plan przyszłej trasy, nasza lista pęczniała, a my szykowaliśmy się finansowo i logistycznie, aby przeżyć łącznie miesiąc w podróży z i za depeche MODE.
Nigdy wcześniej i nigdy później nie miałem okazji być tak blisko depeche MODE i wraz z moimi kumplami tworzyć lub towarzyszyć wydarzeniom, które miały wpływ na bieg wydarzeń wielu fanów depeche MODE w Polsce, a nawet Europie. Wiedza i doświadczenie nabyte podczas tej trasy pozwoliły nam w przyszłości lepiej planować i organizować wiele przedsięwzięć trasowych i około trasowych przy okazji koncertów depeche MODE w kolejnych latach. Nie będę ukrywał, że również dzięki temu, iż miałem okazję doświadczyć wielu historii, przeżyć na tej trasie, to na kolejnych trasach odpuściłem sobie masę akcji, po prostu nie musiałem już. Nie czułem większej potrzeby wystawania pod hotelami, wbijania się na imprezy z ekipą depeche MODE, czy wielu innych fanowskich akcji. Zostawiłem to już innym, którym do tej pory nie było to dane.
Plany na początku były ambitne: Tallinn, Ryga, Wilno, Warszawa, Praga, Berlin, Berlin, Hamburg, Lipsk, Monachium, Monachium, Oberhausen, a później doszło jeszcze Mannheim. Ostatecznie wygrał wariant niemiecki, co i tak było sporym przedsięwzięciem zważywszy, że poprzednie wyprawy na koncerty depeche MODE ograniczały się do wersji najłatwiejszych, czyli wyjazd na jeden koncert, przeważnie tam i z powrotem. Tym razem o wszystkim musieliśmy myśleć sami. Jak to nam wyszło, oraz gdzie warto się zatrzymać będąc w danym mieście przeczytacie na następnych stronach. Patrząc z perspektywy roku 2011 wiele z tego, co wtedy się działo i jak to robiliśmy wygląda dziś co najmniej dziwnie. Jest to o tyle istotne, że wtedy nie istniały tanie linie, bilety za 1 PLN, net tylko przez modem o prędkości 56k, a bilety często zamówić można było jedynie faxem. Jako biedni studenci możliwości mobilne mieliśmy dosyć ograniczone, więc zostawały właściwie dwie opcje, albo naście godzin autokarem, albo na bogato intercity i dalej ICE. Wyszło na to, że całą drogę na koncerty przemierzyliśmy kolejami polskimi i niemieckimi. Z pełnych kosztów, jakie ponieśliśmy to właśnie bilety kolejowe były tymi najbardziej kosztownymi elementami budżetu. Pewnie, że chcieliśmy zapłacić jak najmniej, ale problem był jeden – czas – właściwie nie było alternatywy dla szybkiego przemieszczania się za zespołem, szczególnie, jeżeli chcieliśmy zregenerować siły, szybko dojechać i być na stadionie, czy pod halą o czasie pozwalającym być blisko sceny. Dla zobrazowania skali finansowej problemu wystarczy, że powiem, iż trasa w 2006 roku na osobę kosztowała mnie ¼ tego, co w 2001 roku, a miałem okazję również odwiedzić m.in. Londyn. Wróćmy jednak do 2001 roku…
Z planów wyjazdu na wschód wyszło nie wiele i finalnie Warszawa okazała się pierwszym miastem na naszej trasie. Z jednej strony żałowaliśmy, że nie możemy uczestniczyć w powitaniu depeche MODE w Europie oraz w koncertach w Tallinnie, czy Wilnie, z drugiej strony pocieszaliśmy się, że skoro depeche MODE przyjeżdża po tylu latach do Polski, to jako Polacy powinniśmy rozpocząć podróż z depeche MODE od naszego kraju. Pomysł wyjazdu na wschód zrealizowaliśmy w 2006 roku w szczątkowej postaci wyjazdu do Wilna… i do tej pory żałuję tego wyjazdu.
Aby zacząć od początku trzeba się cofnąć do maja 2001 gdy trasa została oficjalnie ogłoszona. Oczywiście pomiędzy osobami najbardziej zaangażowanymi informacja ta krążyła już od jakiegoś czasu. Wszystkim zainteresowanym wieści o zbliżającej się trasie przybliżały ówcześnie Insight Site i ModernMode (przypis: obecnie ModernMode to depechemode.pl, a Insight Site nie istnieje). W tym czasie ModeOnTheRoad dopiero raczkowała (przypis: a teraz to jest 101dM.pl), ale nie to było istotne. Najważniejsze, że depeche MODE po 16 latach znowu zawitało do naszego kraju.
Do koncertu przygotowywaliśmy się długo, oj długo. Wiele piwa i wódki upłynęło na rozmowach o tym jak się ubrać, gdzie najlepiej stanąć, jak przemycić sprzęt foto i audio itp., a i tak wiele z tego co przeczytacie później było czystą improwizacją.
Dla mnie był to o tyle szczególny czas, że przygotowania do wydarzenia, jakim był koncert depeche MODE w Polsce, oznaczały masakryczna pęd i często robienie wielu rzeczy na raz. To były takie czasy, że człowiek udzielał się na wielu polach równolegle angażując się często ad hoc, nie zdając sobie sprawy ile tak naprawdę to pochłonie i ile kosztuje. Dobrze, że przygotowania do koncertu były w czasie wakacji, dzięki temu było i ciepło, i jakby czasu więcej, no i szkoła była jeszcze przede mną i nie zajmowała mi głowy. Finał był taki, że w okresie poprzedzającym koncert równolegle zajmowałem się przygotowaniami do zlotu (aftera) w Hybrydach, finalizowaliśmy i drukowaliśmy 5 numer fan-zine [SHAME], który miał wyjść właśnie na koncert w Wawie, na MotR i SHAMESite działał wspólny serwis poświęcony nadchodzącemu wydarzeniu (czyli jak bez problemu dotrzeć przeżyć dzień w Warszawie i zobaczyć koncert), który był non-stop aktualizowany, szykowaliśmy naszą trasę po Niemczech (hotele, przejazdy itp), pomagaliśmy zdobyć wielu fanom bilety na koncert do niesławnego sektora VIP, a do tego normalna praca na 8h od poniedziałku do piątku. Każde z tych przedsięwzięć robiłem z trochę inną ekipą ludzi. Telefon się grzał, a czasu było ciągle tyle samo.
Czym był i co to był za zlot w Hybrydach, czy fan-zin [SHAME] nie muszę raczej opowiadać, bo to można w miarę łatwo sobie wyszukać, o trasie za depeche MODE będzie dużo w kolejnych odcinkach tych wspomnień. Na chwilę chciałbym się zatrzymać nad tymi biletami do sektora VIP. Był to czas, że biletu nie można było kupić on-line, a raczkujące bileterie, empiki i inne tego typu przybytki zaskakująco szybko wypsztykiwały się z dobrych biletów, oczywiście masa była tych stojących w odległych sektorach. Osobą, która wiedziała, jak dotrzeć do źródła z dobrymi miejscówkami był Jack. Człowiek, który z racji swoich prac wiedział, gdzie się zakręcić, aby nabyć bilety możliwie blisko sceny. Tak się dziwnie złożyło, że aby być możliwie blisko sceny należało być w sektorze VIP, który był utkwiony przed sceną. Jako, że najlepsze są najprostsze sposoby, dlatego wybraliśmy się po prostu do centrali VIVA Art Music. Tam okazało się, że dystrybucja biletów dopiero startowała, lub miała wystartować. To w centrali tej agencji leżały bilety na najlepsze miejsca. Niewiele myśląc szybko obdzwoniliśmy bliskich znajomych i zebraliśmy zamówienia na jakieś 20 biletów. Z takim zamówieniem wybraliśmy się do agencji koncertowej. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że pracownicy agencji wyrażali obawy o sprzedanie się koncertu. W każdym razie to, albo od nich, albo my zaproponowaliśmy, że popytamy wśród znajomych, czy nie są chętni na kupno biletów VIP. Okazało się, że znajomi, którym za pierwszym razem pomogliśmy nabyć bilety też mają znajomych (???), a ci znajomi mają podobne potrzeby jak my (???)… dziwne 😉 Nasze drugie zdziwienie powstało, gdy zanim zdążyliśmy się obejrzeć, a dziesiątki ludzi dzwoniło do nas, czy nie możemy im pomóc zdobyć jakiekolwiek bilety na koncert, a jak się okazywało, że my możemy ale tylko załatwiamy te najlepsze, to często klękali z wrażenia.
Początkowo w robocie kryłem się jak dzwonił telefon, w sprawie biletów, bo to nie wypada, ale potem to już nawet nie wychodziłem z pokoju, bo tyle tego było, że nie wyrabiałem. Jack miał podobnie. Nagle się okazywało, że długie chwile spędzałem na tym, aby przekonać do siebie mamę jakiejś młodej fanki, iż nie jest to żaden wałek i może zawierzyć obcemu człowiekowi wysyłając w nieznane pieniądze, albo czekałem na osobę, której nigdy na oczy nie widziałem pod SGH lub Rotundą, żeby wziąć kasę. A przecież bilety mogłem dopiero przywieźć na następny dzień. Listonosz bywał u mnie po 3 razy dziennie z plikami kasy i przekazów, a bilety potem zwykłą pocztą szły do ludzi w Polskę i za granicę. Jeszcze w dniu koncertu umawiałem się z ludźmi na obiór biletów, pracując jednocześnie na Służewcu przy budowie sceny.
Niedoczas był permanentny, siły nie wiem skąd braliśmy, a jeszcze bieganie do radia, aby promować zlot, albo występować w charakterze tzw. przeciętnego fana, na których było w tym czasie zapotrzebowanie w mediach. Gdzieś tam po drodze trzeba było rozkręcać szybko rozwijającą się stronę MODEontheROAD, której dni chwały miały dopiero nadejść 😛
Martini
_