Quebec Wstęp
Dotarliśmy do Quebec ok. 23:30 i w piątek po południu rozpoczęliśmy próby na miejscu – Colisee Pepsi Arena. To niesamowite widzieć, że wszystko działa jak należy po tylu przygotowaniach. Jest ogromna różnica między występem zespołu w tak dużym miejscu, a maleńkim studio w Santa Barbara, gdzie wcześniej ćwiczyli.
W sobotę odbyło się kilka bardzo udanych wywiadów dla kanadyjskiej prasy – paru dzienników i stacji telewizyjnych. Na spotkanie z zespołem przyszło też 6 laureatów konkursów z 3 różnych stacji radiowych, którzy potem uczestniczyli w 30-minutowej próbie. Byli zadowoleni, że wzięli udział w szczególnym wydarzeniu.
Quebec Próby
Dziś wieczorem (2001.06.10) mieliśmy próbę kostiumową. Panowie założyli to, w czym wystąpią na pierwszym koncercie i zagrali set bez żadnych przerw. Grali niesamowicie, a oświetlenie i projekcje wyglądały wspaniale. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani przed pierwszym koncertem w poniedziałek.
Wczorajszy koncert wypadł świetnie, było jednak kilka wpadek z projekcjami. Projekcja z It’s No Good [83] nie została puszczona na czas, więc publiczność nie mogła podziwiać pracy Antona. Jordan(chórki) niezbyt dobrze się słyszała, a właśnie po to mieliśmy tych kilka pierwszych występów, aby rozwiązać tego typu problemy i aby wszystko było idealnie! Mimo, że koncert nie został całkowicie wyprzedany to publiczność była niesamowita i bardzo zaangażowana. Podczas Never Let Me Down Again [84] ludzie dosłownie szaleli i śpiewali z pamięci każde słowo.
Potem niektórzy wrócili do tzw. “Pubu” (miejsce spotkań na terenie obiektu). Są tam oczywiście piłkarzyki oraz stół do ping ponga. Zespół był bardzo zadowolony z występu i podekscytowany przed kolejnymi.
Tego popołudnia polecieliśmy do Ottawy – nasza pierwsza podróż nowym samolotem, którym będziemy się przemieszczać podczas trasy po Stanach. Jest całkiem niezły i chyba wszystkim nam będzie w nim wygodnie!
Jutro gramy koncert w Ottawie 2001.06.13, więc muszę się do niego trochę przygotować. Później napiszę więcej…
Koncert w Ottawie 2001.06.13 wypadł dobrze, choć nie było wielkich tłumów. Wszyscy jesteśmy podekscytowani przed Montrealem 2001.06.15 i Toronto 2001.06.16, ponieważ całkowicie się wyprzedały. A dziś mamy wolne – o tak!
Dziś gramy koncert w Montrealu 2001.06.15 – nie mogę się doczekać. Sprzedaliśmy ok. 12,500 biletów! To jak na razie nasz pierwszy występ dla tak dużej publiczności. Jestem bardzo podekscytowana i właśnie zdałam sobie sprawę jak ważna jest publiczność.
Jest tu z nami fotograf z francuskiego magazynu MAGIC. Będzie robił zdjęcia przez cały wieczór: przed, w trakcie i po koncercie. Wraz z innym fotografem (JC z Virgin) przylecieli dziś rano z Paryża, zostaną na koncercie, a jutro rano wylatują. Wyglądają na lekko zmęczonych, ciekawe czemu!
Montreal 2001.06.15 i Toronto 2001.06.16
Dwa ostatnie dni były niesamowite. Koncert w Montrealu 2001.06.15 był fantastyczny – zespół twierdził, że publiczność była tak głośna, że ledwo się słyszeli. Pozostali mówili to samo – najgłośniejsza publika jaką kiedykolwiek słyszeli. Energia w takim tłumie aż kipi.
Zaszczyciło nas swą obecnością dwóch naszych agentów – Carole Kinzel (agent ze Stanów) i Andrew Zweck (agent europejski). Fajnie było spotkać ich obu i słuchać żartów Andrew! Carole bawił się jeszcze potem z nami w barze! Został z nami tylko na jeden dzień, ale Andrew poleciał z nami do Toronto 2001.06.16.
Toronto było absolutnie niesamowite, choć chyba nikomu nie podobało się tak bardzo jak mnie. To znaczy podobało, ale ja byłam bardzo zaskoczona miejscem koncertu, a pozostali widzieli je już wcześniej. Amfiteatr został zbudowany bezpośrednio na wodzie przy porcie, więc z każdego okna był piękny widok. A na dodatek był piękny słoneczny dzień. Te okoliczności sprawiły, że wszystko było idealne.
Podczas spotkania z fanami zespół otrzymał „gwiazdę” od House of Blues. Myślę że dostają ją wszystkie zespoły. Tak czy inaczej dostali ładny obraz przedstawiający amfiteatr.
Kolejną atrakcją był catering w Molson Amphitheatre. Przy poprzednich koncertach nie mieliśmy zbyt dobrego cateringu, a ten był wyjątkowo smaczny.
Dziś mieliśmy wolne w Toronto i trochę poszalałam. Nie chodziłam po sklepach od bardzo dawna, więc sprawiło mi to wiele frajdy. Zwiedziłam też kawałek miasta. W sumie spędziłam niezapomniane chwile.
Kiedy to piszę wylatujemy właśnie z Minneapolis do Milwaukee. Wczorajszy koncert był niezły, ale publiczność nie była najlepsza. Nie byli tak głośni i zaangażowani jak podczas dwóch ostatnich koncertów w Kanadzie. Miasto też nie było najciekawsze – bez urazy dla mieszkańców, ale nie ma tam wielu atrakcji. No bo jak długo można chodzić wokół trzech przecznic? Podobno są lepsze miejsca oddalone o jakieś 20 minut drogi, ale jakoś nigdy tam nie dotarliśmy. Wydaje mi się, że mają tam też drugie największe centrum handlowe w Ameryce, zgadza się?
Dziś wieczorem gramy w Milwaukee 2001.06.20, a zaraz po koncercie lecimy do Chicago 2001.06.22. To będzie krótki lot, więc powinniśmy dotrzeć na miejsce ok. 1:30. Potem dzień wolny – TAK! Nigdy jeszcze nie byłam w Chicago 2001.06.22, nie mogę się doczekać. Znów zakupy! Mam już serdecznie dość ciuchów, które przywiozłam ze sobą. Muszę sobie kupić coś nowego!
Nasi ochroniarze cieszą się na koncert w Detroit 2001.06.23 bo wszyscy stamtąd pochodzą. To miłe móc wrócić w rodzinne strony i spotkać znajomych. Ja się nie mogę doczekać Nowego Jorku 2001.06.26 (kiedyś tam mieszkałam) i spotkania z przyjaciółmi i siostrą. Fajnie, że zatrzymamy się tam na kilka dni.
Okay, dość ględzenia. Odezwę się wkrótce, prawdopodobnie po koncercie w Chicago 2001.06.22. Bądźcie grzeczni!!!
Kiedy to piszę zespół właśnie występuje – widziałam ich występ już parę razy! Tak, czy inaczej, jesteśmy w Chicago 2001.06.22, a jutro wylatujemy do Detroit 2001.06.23. Chicago 2001.06.22 to piękne miasto, gdzie tyle się dzieje. Wczoraj wieczorem zostaliśmy zaproszeni na bardzo sympatyczną kolację przez Jeffa McClusky’ego (niezależny guru radiowy). Było ok. 40 osób i wszyscy się świetnie bawili. Potem poszliśmy do pobliskiego klubu i wydaje mi się, że wszyscy bawili się aż za dobrze. Dziś wszyscy jesteśmy nieco spowolnieni, cisi i przygaszeni!
Występ idzie nieźle – zespół jest na scenie już od godziny, amfiteatr i jego otoczenie są bardzo ładne. Na dzisiejszym spotkaniu z fanami zespół został powitany gromkimi brawami, co jak dotąd zdarzyło się po raz pierwszy. Byli miło zaskoczeni i nastroiło ich to pozytywnie przed koncertem.
Dziś jest z nami nasz stary znajomy i fan zespołu – Billy Corgan z zespołu Smashing Pumpkins…
Okay, na razie wystarczy. Nie jestem jeszcze pewna co do naszych planów na dzisiejszy wieczór, ale to nasza ostatnia noc w Chicago 2001.06.22, więc musimy się zabawić!
Nowy Jork Dzień wolny
Dotarliśmy do Nowego Jorku późno w nocy, a dziś mamy wolne – dzięki Bogu! Gdy dotarliśmy w nocy na lotnisko ci z nas, którzy zbytnio się ociągali, utknęli w vanie z najgorszym w dziejach kierowcą. Nie tylko był chamski i nieprzyjazny, ale o mało nie spowodował kilku wypadków. Co najmniej dwa razy zjechał na drugi pas ruchu – wciąż na nas trąbili. Delikatnie mówiąc byliśmy przerażeni i wszyscy dziękowaliśmy Bogu, że udało nam się dotrzeć do hotelu w jednym kawałku.
Przez kolejne 10 dni będziemy mieszkać w Nowym Jorku, z czego bardzo się cieszę. W sobotę jedziemy do Filadelfii, gdzie zostaniemy na noc, ale zatrzymamy również nasz pokoje w Nowym Jorku. Potem w niedzielę lecimy z Filadelfii 2001.06.30 do Bostonu 2001.07.01, a wieczorem z powrotem do Nowego Jorku. Miło jest móc się trochę rozpakować i zostać w JEDNYM miejscu na dzień czy dwa.
Dziś spotykam się z cudowną Allison McGregor z CAA, która pomoże mi zorganizować bilety na najbliższe koncerty. Ponieważ nasza lista gości jest przepełniona, potrzebowałam ogromnej pomocy. Wspaniała Alli zgodziła się poświęcić nam swój czas i ułatwić mi życie. Dziś wieczorem zaczniemy organizować możliwie dużo biletów, aby ludzie mogli je odebrać z hotelu przed koncertem. To ludzi uszczęśliwia – miło jest przyjść na koncert z biletem w dłoni, a mnie jest łatwiej – w ten sposób nie muszę na miejscu wszystkiego załatwiać. Więc teraz wybieram się do pokoju Alli na pracowity wieczór!
Nowy Jork Dzień wolny / Letterman Show
Pracowaliśmy z Alli McGregor do ok. 2:00 nad ranem, organizując bilety, które zostaną rozdane w hotelu dziś między 12:00, a 18:00. Zostanę tylko do 15:00, ponieważ wieczorem zespół występuje u Davida Lettermana. UWIELBIAM Lettermana, więc jestem bardzo podekscytowana.
Mamy się też pojawić na przyjęciu organizowanym przez MTV / VH1. Zasadniczo chcą po prostu pogawędzić z chłopakami i ułatwić sobie namówienie ich na różne projekty w przyszłości. Jutro dam Wam znać jak było.
Występ u Lettermana okazał się wielkim sukcesem, mam nadzieję że oglądaliście (INFORMACJA OD WEBMASTERA: Jeśli nie oglądaliście, możecie to zrobić w dziale Video / Television). Nie mogłam być w studio podczas nagrania, ale widziałam próbę zespołu tuż przed. Nie wiem czy wiecie ale krążą legendy o tym, jak zimno jest w studiu Lettermana, a ja zawsze się śmiałam, że nie może być AŻ TAK zimno. Coś wam powiem – jest LODOWATO! Podejrzewam, że David Letterman nie chce się pocić przed kamerą, więc w studiu jest jakieś 20 stopni poniżej zera – śmieszne, co?
W każdym razie występ wypadł dobrze i zespół był z niego wyraźnie zadowolony. Podobało mi się jak Letterman zaprosił ich wszystkich do swojego biurka po tym, jak zagrali. To się rzadko zdarza w tym programie – zwykle zespół występuje i program się kończy. Uważam że to było świetne.
Przyjęcie MTV / VH1 było ciekawe, choć nie nadzwyczajne. Ale chłopcy trochę się rozerwali. Jestem teraz na koncercie – Madison Square Garden i szaleństwo się rozkręca. Jutro wam opowiem jak było.
Bawiłam się CUDOWNIE na wczorajszym koncercie. Wieloma biletami zajęliśmy się w hotelu, więc nie musiałam się tym zbytnio martwić na miejscu. To duża ulga, ponieważ mam jeszcze na głowie spotkania prasowe i spotkania z fanami, a lista gości to była dla mnie prawdziwa męczarnia! Więc kiedy zespół wyszedł na scenę i rozwiązaliśmy już wszystkie problemy z tym związane, postanowiłam odłożyć na bok pracę i cieszyć się koncertem wraz z moją siostrą i przyjaciółmi. I właśnie tak zrobiłam. O wiele lepiej jest oglądać występ z przyjaciółmi niż samemu, jak to zwykle bywa. Cudownie się bawiłam tańcząc i śpiewając do wszystkich utworów i uważam wczorajszy koncert za najlepszy, jak dotąd. A co najlepsze były tam też nasze rodziny, żony i dzieci. Publika była niesamowita i dała chłopakom jeszcze więcej energii.
Po koncercie zostaliśmy na after show party. Spotkaliśmy wielu znajomych i pogawędziliśmy sobie. Mój przyjaciel, David Peris, zagorzały fan Antona Corbijn’a, chciał abym poprosiła Antona o wspólne zdjęcie. Anton oczywiście chętnie się zgodził, a David był bardzo podekscytowany. Wyszły całkiem zabawne zdjęcia, na których nikt nie pozuje tylko wszyscy się śmieją!
Kiedy opuściliśmy halę, przyjęcie się przeniosło do hotelowego baru, gdzie sobie posiedzieliśmy i pogawędziliśmy przy drinkach. To był bardzo długi ale też udany dzień i wszyscy byli zachwyceni koncertem.
Nowy Jork Dzień wolny
Wczorajszy koncert wypadł świetnie, choć wydaje mi się, że publika w środę była trochę lepsza. Przed spotkaniem z fanami Fletch udzielił dobrego wywiadu dla WPLJ. Czasami te radiowe wywiady wypadają trochę sztucznie i tandetnie, delikatnie mówiąc, ale tym razem Fletch był całkiem zadowolony z efektu.
Po koncercie znów było małe after show party ale tym razem mieliśmy już zaplanowaną imprezę w Underbar przy Hotelu W. Było nieźle, choć trochę nerwowo kiedy wszyscy pojawili się w tym samym czasie i zespół miał trudności z wejściem na własną imprezę. Poza tym w środku było tłoczno, ale wszyscy się chyba dobrze bawili i cieszyli z darmowego alkoholu, sami rozumiecie.
W sumie uważam koncerty w Madison Square Garden za bardzo udane. Ale choć tak bardzo na nie czekałam i świetnie się bawiłam, to jednak cieszę się, że już są za nami. Tak długo męczyłam się z tymi nieszczęsnymi biletami, że uszczęśliwia mnie świadomość, że już nie muszę o tym myśleć.
Jesteśmy w Filadelfii i wprost z lotniska polecieliśmy na miejsce koncertu. MTV będzie filmować zespół na potrzeby programów specjalnych z okazji 20-lecia istnienia i przeprowadzą wywiad dla MTV News. Nagrają też Personal Jesus [84], a Dave wyniesie na scenę kamerę i wygłosi krótkie pozdrowienie dla MTV – zapowiada się interesująco. Teraz muszę lecieć zorganizować wywiady, jutro napiszę więcej.
Wczorajszy koncert wypadł nieźle, choć bez porównania z Madison Square Garden. Donna Vergier i Kate Whitby zaszczyciły nas swą obecnością na koncercie. Spędziliśmy z nimi dużo czasu podczas konferencji w Londynie w marcu zeszłego roku, więc bardzo się ucieszyliśmy z ich towarzystwa Kate opiekowała się mną w Londynie, kiedy do rozpoczęcia trasy było jeszcze daleko, a ja byłam już wyczerpana. Jest moją dobrą znajomą i uwielbiam kiedy do nas przyjeżdża.
Wywiady dla MTV wypadły dobrze, a David rzeczywiście zabrał kamerę na scenę i poprosił wszystkich, aby złożyli życzenia urodzinowe MTV. Myślę, że byli zachwyceni bo właśnie o to im chodziło.
Jestem teraz w Bostonie, choć nasz lot tutaj był czystym szaleństwem. Musieliśmy ominąć szalejącą nawałnicę, więc ostatnie 20 minut lotu było przerażające. Wciąż opadaliśmy, potem się wzbijaliśmy – ech! W tym czasie Georgia (chórki) była w kokpicie, więc wszyscy ją obwinialiśmy o turbulencje. Dziś wieczorem wracamy do Nowego Jorku, więc zarezerwowałem sobie miejsce w kokpicie na czas lądowania w Nowym Jorku. Podobno to niesamowite uczucie lądować w tak wielkim mieście, więc jutro wam o tym opowiem.
Poe właśnie skończyła swój set, muszę więc wyjść i upewnić się, że fotografowie są na miejscu. Nie jestem pewna ile jest osób bo zadzwoniła do mnie znajoma, która musiała zawrócić z powodu burzy. O nie, mam nadzieję, że nie będziemy mieli takich problemów podczas lotu powrotnego!
Chciałabym podziękować kobiecie, która podeszła do mnie podczas koncertu w Filadelfii i pochwaliła moje wpisy, nie usłyszałam jej nazwiska. To było bardzo miłe i dało nadzieję, że ludzie naprawdę lubią je czytać. Mam nadzieję, że wam też się podobają, i że macie świadomość, że nasze życie tutaj jest dość monotonne. Postaram się je jak najbardziej uatrakcyjnić, ale proszę o wyrozumiałość!
Zapomniałam też podziękować Danowi z Detroit za podarowanie mi bluzy z Michigan. Dziękuję, to było przemiłe!
Jones Beach (Wantagh) 2001.07.03
Jesteśmy już z powrotem w Nowym Jorku, w drodze do Jones Beach w Wantagh. Dużo słyszałam o tym miejscu, ale nigdy nie byłam tam na koncercie. Otacza je woda i z pewnością będzie dziś pięknie.
Podczas ostatniego lotu z Bostonu do Nowego Jorku udało mi się usiąść w kokpicie na czas lądowania. Możecie mi wierzyć, to niesamowite przeżycie. Nigdy wcześniej niczego takiego nie robiłam i nigdy tego nie zapomnę. To szalone oglądać miasto z takiej wysokości, i obserwować jak wszystko się odbywa. Myślę że do końca trasy każdy z nas będzie miał szansę to przeżyć podczas startu czy lądowania.
New York Dzień Wolny
Koncert w Jones Beach wypadł wspaniale. Martin zaśpiewał wraz z Peterem Dressed In Black [3] i to było coś niesamowitego. Wydaje mi się, że publiczność była tym miło zaskoczona i śpiewała wraz z nimi. To niewiarygodne móc usłyszeć Martina i Petera w duecie.
Kolejny cel naszej podróży to Waszyngton w czwartek – o tak!
Kiedy wylądowaliśmy w Waszyngtonie, padał deszcz i były potworne korki na ulicach. Dlatego dotarcie na miejsce koncertu trochę nam zajęło i zanim się pojawiliśmy wszyscy byli już bardzo zniecierpliwieni.
Fletch i ja udzieliliśmy dobrego wywiadu dla WHFS. Rozmowę prowadziła młoda kobieta, która wygrała konkurs. Fletchowi bardzo się podobało, że pytania zadawał mu prawdziwy fan, a nie DJ, któremu za to płacą. Podczas spotkania z fanami zaczęło padać, co nas lekko zmartwiło, ponieważ koncert miał się odbyć na świeżym powietrzu. Na szczęście przestało padać i nastał piękny wieczór.
Wróciliśmy na miejsce dość późno i część ludzi rozeszła się do klubów. Ja zostałam, aby nacieszyć się spokojnym wieczorem! Miło tak czasem zrobić, zdaje się że brakuje takich wieczorów.
Jesteśmy w Ft. Lauderdale w przepięknym hotelu na wodzie. Do zachodniego Palm Beach dotarliśmy w piątek ok. 18:30, z czego nikt nie był zadowolony bo zmarnowaliśmy cały dzień. No cóż, nic na to nie poradzimy! Niektórzy z nas – Andrew Philpot, Jonathan, Ivan, ja, David i Jennifer poszliśmy na dobrą kolację. Potem wróciliśmy do hotelu i podziwialiśmy piękną pełnię księżyca nad wodą. Na Florydzie są cudowne ciepłe noce.
Koncert w Ft. Lauderdale wypadł wyśmienicie. Nigdy wcześniej nie było tak głośno, ale może tylko mnie się tak wydawało. Mój ojciec przyszedł posłuchać, ale ponieważ tam, gdzie siedzieliśmy było bardzo głośno, przenieśliśmy się do przodu, co w sumie niewiele zmieniło. Mimo wszystko koncert był świetny i wszyscy się dobrze bawili.
Wkrótce wyruszamy do Tampy, potem Atlanta – trzy koncerty z rzędu. Nasze rodziny znów są z nami – miło, że dzieci są blisko i że wreszcie widzą jak ich ojcowie zarabiają na życie! Wszyscy są chyba bardzo zadowoleni.
Dzisiejszy wieczór spędzam w Atlancie, a zespół właśnie gra I Feel You [84]. Spotkanie z fanami wypadło dobrze, choć w międzyczasie rozpętała się burza. Pogoda tu wariuje – w jednej chwili jest słonecznie i pięknie, a po chwili grzmi i się błyska. Poza tym jest duża wilgotność, więc człowiek od razu zaczyna się pocić – nie cierpię tego!
Dziś wieczorem dajemy nogę – zmywamy się tuż po koncercie. Jestem ZACHWYCONA bo to oznacza, że nie musimy zostawać i tracić czasu, tylko ruszamy w drogę do następnego miasta. Poza tym zawsze mamy WIELKĄ indyjską ucztę w samolocie przed odlotem. Zespół schodzi ze sceny, opuszczamy amfiteatr, a w samolocie jemy do oporu. A potem się dziwię czemu wciąż tyję!
Nowy Orlean Dzień wolny
Wczorajszy wypad nam się udał. Zazwyczaj mamy policyjną eskortę, co mi się podoba, ale zawsze tylko włączają syreny i pilotują nas. Wczorajsza była trochę przerażająca bo zablokowali przeciwną stronę ulicy, więc przejeżdżaliśmy blokadę po kawałku, a oni w tym czasie zatrzymywali nadjeżdżające samochody. Z taką eskortą człowiek zawsze czuje się ważny. Tak nas poganiają po koncercie i pędzą na lotnisko, że wygląda to jakby jechał prezydent, czy coś w tym stylu. Mimo wszystko muszę przyznać, że to lubię!
Następne 3 dni mamy wolne przed piątkowym koncertem. To niesamowite, a jutro wieczorem urządzamy wielką imprezę z okazji czterdziestki Fletcha. Zaprosił całą masę znajomych i zapowiada się super zabawa. Jutro kręcimy też teledysk do trzeciego singla Freelove [83]. Reżyseruje John Hillcoat, który nakręcił również I Feel Loved [50]. Ma ciekawy i niezwykły pomysł na teledysk, już się nie mogę doczekać efektu końcowego. W czwartek Wam wszystko opowiem.
Nowy Orlean Dzień wolny
Wczoraj mieliśmy bardzo aktywny i pracowity dzień. Przez cały dzień do późna kręciliśmy teledysk, potem była impreza urodzinowa Fletcha. Najpierw opowiem wam o teledysku.
Na planie każdego teledysku motto przewodnie brzmi „pospiesz się i czekaj”, i właśnie to robiliśmy. Za każdym razem kiedy mówią 5 minut, w rzeczywistości oznacza to 25-45 minut. Fletch, Martin i ja dotarliśmy na miejsce ok. 13:00 – David przyjechał wcześniej – i dużo czasu spędziliśmy w przyczepie. David nagrał parę ujęć w pojedynkę (nie mogę powiedzieć ZBYT wiele, bo nie chcę zdradzić szczegółów), potem przyszła kolej na Martina i Fletcha. Sytuacja się skomplikowała, kiedy zaczęło padać. Wcześniej też padało, ale dość szybko się wypogodziło. Myśleliśmy że tym razem będzie tak samo, ale deszcz padał znacznie dłużej. Obserwowaliśmy jak się zbliża. Niektórzy z nas stali na zewnątrz i widzieli jak się rozpoczyna w oddali z błyskawicami i burzą. Luizjana chyba słynie z tego typu burz, trochę jak Atlanta.
Czekaliśmy i czekaliśmy i czekaliśmy aż minie, John Hillcoat postanowił kręcić pod pobliskim mostem, dzięki czemu zyskał ciekawe tło oraz ochronę przed deszczem. John z ekipą nakręcili też dzień wcześniej parę ujęć w okolicach Nowego Orleanu, więc efekt końcowy będzie świetny. Reszta chyba też jest tego samego zdania.
A teraz o urodzinach Fletcha. Zaczęliśmy od drinków i przystawek w niesamowitej restauracji House of Seafood Andrew Jaegera. Kolacja zaczęła się ok. godzinę później. Jedzenie było pyszne, a towarzystwo ciekawe, dokładnie tak jak chciał Fletch. Po kolacji kilka osób wzniosło toast, a Peter i Christian zaśpiewali piosenkę urodzinową. Oczywiście Martin nie chciał odstawać – zaśpiewał jeszcze kilka piosenek, parę kawałków Elvisa i jeden zespołu – Just Can’t Get Enough w wersji country przy akompaniamencie Petera i Christiana. W sumie, wieczór był bardzo udany!
Wczorajszy koncert w Nowym Orleanie był świetny i dość niezwykły. Całe piętro było ogólnodostępne, co było dla nas nowym doświadczeniem, zaś cały budynek był dość mały i kameralny. CD: Wielka Brytania i Popworld, przed koncertem przyjechali z Londynu dwie ekipy telewizyjne i przeprowadzili wywiad z Fletchem i Davidem po soundchecku.
Chyba wszyscy z przyjemnością wyjeżdżamy z Nowego Orleanu bo spędziliśmy tu dość dużo czasu i z całą pewnością ZBYT łatwo się tu upić! Dobrze się bawiliśmy, ale byliśmy już gotowi na zmianę miejsca.
Jestem teraz na koncercie w Houston i WOW, ale tu gorąco. Najważniejsze, że na scenie jest zainstalowana klimatyzacja. Nie jestem pewna jak to działa, skoro jest zamontowana na zewnątrz ale najwyraźniej spełnia swoją rolę.
Noc spędzimy tutaj, jutro ruszamy do San Antonio, a wieczorem robimy wypad do Dallas. Ależ ja uwielbiam takie wypady!
Los Angeles Dzień wolny
W końcu dotarliśmy do Los Angeles na kilka zasłużonych dni luzu. Od czasu moich ostatnich wpisów zagraliśmy koncerty w Dallas – było niewiarygodnie gorąco i duszno ale koncert był super (ludzie też). Potem ruszyliśmy w głąb pustyni do Las Cruces, gdzie daliśmy kameralny występ – uwielbiam klimatyzację. Noc spędziliśmy w El Paso w Texasie (na granicy z Meksykiem), więc następnego ranka ja, Ed, Georgia, Bean i Phillpott zrobiliśmy sobie spacer do granicy z Juarez żeby kupić trochę pamiątek. Georgia to prawdziwy zawodowiec, tak zawzięcie się targuje z lokalnymi sprzedawcami, że dosłownie oddają jej towar za darmo!! Wykończeni upałem wróciliśmy do hotelu, a potem polecieliśmy do Albuquerque.
W Albuquerque było spokojnie – mieszkaliśmy w hotelu przy którym nie było zupełnie nic oprócz lotniska. Koncert zapowiadał się jako katastrofa, bo zanim się zaczął nadciągnęła potężna burza z piorunami, która zalała publiczność i scenę, ale prawdziwi fani dM wytrzymali aż niebo się przejaśniło i nadszedł piękny wieczór i piękny koncert – ale i tak było potwornie gorąco…
Następnego dnia wyruszyliśmy do Denver – piekielne wysokości!!! Wspaniałe miasto choć zdecydowanie zbyt wysoko – wszyscy z trudem łapaliśmy powietrze!!! Zespół ciężko znosił upał i duchotę – wszyscy byli wykończeni po koncercie, ale było warto. Po koncercie spędziliśmy miły wieczór w hotelu wraz z częścią załogi samolotu.
W niedzielę 22 lipca mieliśmy zasłużone wolne w Denver i czas na zastanowienie co kupić Martinowi na urodziny. Razem z Davidem, Jordan, Georgią, Jonathanem poszliśmy do kina na film Ulubieńcy Ameryki – chyba nie będę go polecała.
W poniedziałek 23 lipca, w dniu urodzin Martina, polecieliśmy do Salt Lake City na koncert w E Center – jak zawsze w Salt Lake City fani byli fantastyczni, zespół zagrał świetny set i kiedy Martin wyszedł, aby zagrać swój set solo, na scenę wrócił Dave i zachęcił fanów, aby wraz z nim zaśpiewali Happy Birthday. Żałujcie, że nie widzieliście miny Martina!
Po koncercie polecieliśmy do L.A. na parę dni, zaś reszta ekipy udała się do Portland na bezcłowe zakupy. Założę się, że wszyscy będą mieli na sobie nowe Nike kiedy wrócimy w piątek!!!!
Dotarliśmy do Portland. Dziwnie tak wrócić do koncertowania po tylu dniach wolnego. Czuję się jak byśmy wracali do szkoły po długich wakacjach. Jestem wykończona od tego leniuchowania.
Spędziliśmy miło czas w L.A. Wypożyczyłam samochód, aby w końcu mieć trochę swobody. Tego jednego mi brakuje – wolności jaką daje samochód. Miło było tak sobie pojeździć po okolicy. Oderwałam się też trochę od grupy – mogłam ich zostawić i spotkać się ze znajomymi, których nie widziałem od wyjazdu. Dzięki temu zdałam sobie sprawę, że mam swoje życie poza trasą. Czasami o tym zapominam!
Martin zaprosił przyjaciół na urodzinową kolację, na którą nie udało mi się dotrzeć, a Fletch rozegrał ważny mecz bilardowy z Tonym. Wygląda na to, że oni też się świetnie bawili, zapominając na chwilę o szaleństwie życia w trasie.
Po dzisiejszym koncercie w Portland jedziemy do Vancouver. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że mają tam świetne sklepy.
Za kilka godzin wyjeżdżamy do Seattle, a wczorajszy występ w Vancouver był wspaniały. Przyszły na niego moja mama i ciotka, i o dziwo, zostały do końca! Publiczność była wspaniała, a zespół dał z siebie wszystko. Sprawiali wrażenie, że świetnie się bawią i rozsadza ich energia, aż miło było patrzeć. A nasz stary poczciwy Peter z jego fantastycznymi ruchami – wyobrażacie sobie jego piruety?!
Po koncercie spędziliśmy miły wieczór w hotelowym barze z Martinem, który umilał nam czas śpiewając swoim pięknym głosem. Przy barze siedział facet, który okazał się być wirtuozem fortepianu, więc skumplowali się z Martinem i popisywali przed nami cały wieczór. Martin zaśpiewał nawet coś Elvisa dla mojej mamy – była w siódmym niebie!
San Francisco Dzień wolny
Amfiteatr Gorge w stanie Waszyngton to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. Dla tych z Was, którzy tam nie byli napiszę, że znajduje się na pustkowiu w przepięknym otoczeniu. Tuż za sceną jest ogromny kanion ze zbiornikiem wodnym na dole – jest niesamowicie! Ciężko to opisać, ale możecie mi wierzyć, to piękny widok.
Wczorajszy występ różnił się tym, że nie było projekcji. Wiał zbyt silny wiatr, aby rozłożyć ekran, więc postanowiliśmy całkowicie z tego zrezygnować. Z początku było dość dziwnie, ale potem fajnie było po prostu patrzeć jak zespół występuje. Czasami ekran rozprasza i zapomina się, że na scenie są ludzie. Poza tym w tle widać było tylko góry – tak piękne, że prawie nierealne.
Po koncercie wyruszyliśmy do San Francisco. I tym razem, dla odmiany, mieliśmy meksykańską ucztę na pokładzie. Tak już przywykliśmy do indyjskiego jedzenia, że cieszy nas jakakolwiek zmiana. Lot trwał ok. 2 godziny i był jednym z najdłuższych. Do hotelu dotarliśmy dopiero ok. 2:30, więc jak się domyślacie wszyscy jesteśmy dziś nieco zmęczeni. Cieszę się że zostajemy w San Francisco do niedzieli – w końcu mogę się trochę rozpakować. Chociaż zawsze tak mówię, a w rzeczywistości wypakowuję tylko niezbędne rzeczy, żeby się potem nie męczyć z przepakowywaniem.
Ot tego miejsca pisanie bloga z trasy przejął Daniel Barassi – webmaster depechemode.com.
Jak dla mnie to był najlepszy koncert do tej pory! Ponad 20,000 ludzi, wszyscy podekscytowani, że za chwilę zobaczą koncert depeche MODE. Ludzie byli tak głośni, że nie pomogły nawet zatyczki w uszach. Za każdym razem, kiedy ktoś z zespołu wychodził na przód sceny obawiałem się, czy ścianka oddzielająca fotoreporterów od reszty wytrzyma pod naporem tłumu, który za nią stał i usiłował dotknąć tego kto akurat był na scenie (choć dało to możliwość zrobienia niesamowitych fotek). Szczególnie głośne były okrzyki Maaaaaaaartin kiedy wykonywał Surrender [21].
Po darmowej pepsi i nachos (za kulisami) wszyscy wróciliśmy do hotelu. Pozwolę sobie tylko zauważyć, że droga z amfiteatru na autostradę była okropna! To była chyba najdłuższa część podróży. Miałam ogromny problem z nadążeniem za stylem jazdy zespołu moim małym wypożyczonym samochodem.
Koncert w rodzinnym mieście (przynajmniej dla Martina). Plan obiektu jest dość dziwny. Tuż przy wejściu znajdują się sklepiki z pamiątkami. Po prawej stronie jest długi płot. Niesamowite, że niecałe 10 metrów od płotu, za ambulansem (po prostu tam stał, na wezwanie – nie było rannych ani nic w tym stylu), zespół mógł sobie swobodnie chodzić. Gdyby ludzie tylko wiedzieli że zespół był na wyciągnięcie ręki, kiedy oni sobie kupowali t-shirty i piwo. Cóż… właściwie kilka osób się zorientowało…
Koncert zaczął się dość wcześnie z powodu wielu ograniczeń obowiązujących na terenie obiektu (niestety jednym z nich było słabe nagłośnienie). Dziwnie było oglądać depeche MODE na scenie kiedy słońce wciąż świeciło. Prawdopodobnie najgorszy moment całej trasy miał miejsce podczas Dream On [85], kiedy jakiś dupek w pierwszym rzędzie postanowił oblać Davida swoim napojem – dwukrotnie! Ludzie… kiedy widzicie, jak ktoś z zespołu, trochę spocony, wychodzi na przód sceny, to nie znaczy że można go bez pozwolenia oblewać dziwnymi płynami! Na scenie znajdują się elektryczne wentylatory, wszędzie wokół stoją butelki z wodą. Dość powiedzieć, że niepożądane oblanie wkurzyło Davida (splunął na gościa, a potem wrócił i omal go nie dźgnął statywem od mikrofonu – dzięki Bogu tego nie zrobił). Ochrona wywlekła frajera z płyty (przy wtórze okrzyków z widowni ’wykopać go’ i pozdrowieniu od Davida: ’wielkie dzięki kutasie’), a koncert został kontynuowany. Po kilku utworach David wrócił w to samo miejsce, witał się z ludźmi i przybijał z nimi piątkę, chcąc nadrobić wcześniejszą przerwę w koncercie. Punktem kulminacyjnym występu było ponowne wyjście Martina po zaśpiewaniu Sister of Night [24]. Powiedział ’Tu jest dom.’ (miał na myśli bardziej swoje nowe miasto, niż tytuł utworu). Tekst Home [83] nabrał zupełnie nowego znaczenia.
Po występie David wyruszył do Los Angeles, zaś Martin, Andy i znaczna część ekipy poszli na afterparty. Z racji tego, że nie chciało mi się znowu imprezować, razem z towarzyszem wieczoru (Chadem) po prostu wróciliśmy do domu. Cały poniedziałek spędziłam na przerabianiu wszystkich zdjęć, które zrobiłem przez ostatnie trzy dni. Pisząc te słowa (8:55, wtorek rano), powinnam zauważyć, że właśnie minąłem kolejkę tworzącą się na dzisiejsze nagranie The Tonight Show (nagrywają to niedaleko mojego domu). W tej chwili jest to już dość długa kolejka. Ciekawe czy tym razem publiczność będzie równie energiczna, jak podczas ostatniego występu zespołu u Jay Leno, kiedy zagrali It’s No Good [83] (który można obejrzeć w dziale Video / Television). O tak – obejrzyjcie sobie zdjęcia z Santa Barbara!
Burbank (The Tonight Show) 2001.08.07
Nie ma to jak pięciominutowa jazda na spotkanie z dM (na tej samej ulicy niedaleko mojego domu). W studio NBC pojawiłam się koło południa. Zgodnie z tym co widziałem rano, utworzyła się już długa kolejka przed budynkiem.
Ekipa, ochrona, management i sam zespół już tam byli. Po jakimś czasie zagrali na próbę I Feel Loved [50], potem David poszedł do KROQ FM udzielić wywiadu (zostanie wyemitowany w późniejszym czasie). Kiedy wrócił pstryknąłem mu fotkę z aktorem przebranym za małpę z Planety Małp (który miał wziąć udział w jednym ze skeczy w programie).
Vegas kochani! Przyjechałem z L.A. w towarzystwie Lee, jego sióstr i przyjaciela Octavio odpicowanym wynajętym Caddy, po czym wszyscy udaliśmy się do Hard Rock. Kiedy dotarłem do hotelu (około 16:00), stała tam już kolejka. Było to imponujące, biorąc pod uwagę uciążliwy upał.
Ale wracam do meritum – koncert. Ze wszystkich koncertów, jakie do tej pory widziałam, ten był najlepszy (na równi z Shoreline). Nawet bez ekranów projekcyjnych (sala koncertowa była na to za mała), zespół dał czadu. Publiczność śpiewała wraz z zespołem, co było zaskakujące biorąc pod uwagę sporą liczbę pracowników firmy nagraniowej rozsianych w tłumie. Martin wykonał akustyczną wersję Surrender [21] tego wieczoru.
Po występie oddałem się hazardowi (wygrałam dość pieniędzy, aby sobie kupić wydanie specjalne dM Hard Rock za 5 dolarów i żetony do pokera za 25 dolarów), a potem wróciliśmy do L.A. (tak, to dużo jeżdżenia – odmawiam latania), obejrzeliśmy to, co zrobiłem podczas występu. (pochodzą z niego ujęcia znajdujące się w dziale Pictures) [Nie ma już takiego działu na depechemode.com – przypis redakcji 101dM.pl].
Kiedy sobie wcześniej planowałem, które występy obejrzę, Phoenix było na mojej liście ’nigdy w życiu’, ze względu na perspektywę jechania w upale przez 4.5 godziny autostradą międzystanową nr 10 z L.A. do Phoenix. Jazda była potwornie nudna (jedynym urozmaiceniem był znak „Ograniczenie Prędkości do 75” na granicy z Arizoną… już i tak jechałam 100), jednak koncert był świetny. Mam nadzieję, że firma wynajmująca samochód nie będzie miała pretensji o całe warstwy poprzylepianych wszędzie owadów (ohyda). Podejrzewam, że duża prędkość i autostrada międzystanowa nie są najlepszymi sprzymierzeńcami małych latających stworzonek.
Koncert halowy – ufff. Koniec z niechcianą opalenizną (sami rozumiecie, jestem webmasterem – zbytnio się nie opalam, chyba że przy monitorze). Pierwszym co zauważyliśmy wraz z moim towarzyszem (Alexem) po wejściu do hali było dwóch gości wykopanych za drzwi za to, że założyli „plakietki Bong” (laminaty rozpoznawcze tworzone przez ludzi z listy mailingowej Bong). Podczas soundchecku usłyszeliśmy dość niezwykłą wersję In Your Room [84] (bardzo „radosną” – może kiedyś uda mi się umieścić fragment na stronie). Tak, jak w przypadku większości występów na tej trasie, które widziałem, publiczność była głośna (czytaj: prawie rozniosło w proch mikrofon w mojej kamerze). Miły akcent nastąpił podczas When The Body Speaks [84], kiedy w połowie piosenki Dave odwrócił się do Martina i powiedział Napisałeś piękną piosenkę, Martin. A potem pozwolił jednemu z fanów zaśpiewać refren I Feel Loved [50]. Szczególne podziękowania kieruję do dziewczyny, która podarowała mi zegarek z Hello Kitty (czy wyglądam jakbym takiego potrzebował?). 🙂 Martin wykonał tym razem akustyczną wersję Sister of Night [24].
Po koncercie poszedłem za kulisy na afterparty na obowiązkowego darmowego drinka i chipsy nacho. W sekcji Video / Exclusives zamieściłem krótki filmik w formacie Quicktime, przedstawiający rozgrywkę w piłkarzyki Martina i A. Phillpotta przeciwko Peterowi i Christianowi – miłego oglądania. Potem wyruszyłem z Phoenix… w pięciogodzinną podróż… samochodem… Sen jest przereklamowany.
Na trasie THE SINGLES 86>98, San Diego 1998.12.15 było jednym z najlepszych koncertów. Głównie dzięki fanatycznym meksykańskim fanom, którzy na niego przyjechali. Tym razem było podobnie. Niemcy nadal ich przewyższają pod względem szczerego oddania i energii, ale tylko troszkę.
Kolejny głośny i udany występ, jeśli nie liczyć paru technicznych zakłóceń. Z jakiegoś powodu nagłośnienie po lewej stronie (prawa strona sceny) przez cały wieczór zawodziło. A podczas Waiting For The Night [83] Martin i David mieli opóźnienie ok. pół taktu przez większą część utworu. Byłem pod wrażeniem, że mimo to udało im się zaśpiewać w idealnej harmonii! Jedyną wadą jak dla mnie była wysokość sceny. Ciężko było zrobić dla was dobre zdjęcia. Pod koniec występu podeszły do mnie dwie dziewczyny, eksponując swoje plakietki Exciter – zdecydowanie warte sfotografowania.
Po koncercie wróciłem prosto do L.A., bez mojego towarzysza, Asifa (nie było żadnego aftera – zespół od razu wyruszył do Los Angeles). Przykre jest to, że 90-minutowa droga zajęła mi ponad 4 godziny. Myślę, że zemścił się na mnie brak snu, bo co najmniej 7 razy o mało się nie rozbiłem. Nie ma to jak mrugnąć oczami i nagle się ocknąć na sąsiednim pasie, na który w magiczny sposób podryfowałem. Powiem tylko, że parę razy musiałem zjechać na pobocze i uciąć sobie krótką drzemkę aby móc dojechać do domu w jednym kawałku. Na szczęście przeżyłem i mogę się z Wami podzielić zdjęciami z San Diego.
Koncert w L.A.. Nie wiedziałem czego się można spodziewać po publice. Na przestrzeni lat publiczność w L.A. przestała uczestniczyć w widowisku tak aktywnie, jak za czasów WORLD VIOLATION. Wtedy kiedy powinni śpiewać, po prostu krzyczą. Choć widownia nie była odlotowa, było zdecydowanie lepiej, niż na poprzedniej trasie – nie licząc momentu, kiedy David kończył Freelove [84] (ludzie tylko pokrzykiwali – żadnego nucenia woah, just freelove). Miał dość smutny wyraz twarzy w stylu ’hmmm…i to by było na tyle’. Surrender [22] w wykonaniu Martina było jak zwykle świetne.
Przy okazji przejąłem obowiązki Nichelle (ona jeszcze wróci) na czas ostatnich występów w Ameryce Północnej. Zdumiewa mnie ilu ludzi w L.A. „załatwia” sobie bilety. Los Angeles to miasto, w którym ludzie nie kupują płyt – po prostu dzwonią do swojego kongresmena, żeby im załatwił darmowy egzemplarz płyty w wytwórni. To samo się tyczy biletów na koncerty. Ciekaw jestem ile biletów się rzeczywiście sprzedało, a ile trafiło do „typków z branży” rozsianych po widowni.
Z tego koncertu możemy być dumni. BARDZO głośne śpiewanie, turbodoładowany David i <łapie oddech> rakietnica! Na tym koncercie po raz pierwszy udało mi się obejrzeć set Poe. Jeśli na ostatnie koncerty (Arrowhead Pond) przyjdziecie za późno, ominie was fantastyczny występ. Z perspektywy czasu, chętnie bym sobie odpuścił spotkania depeche MODE z fanami (które odbywają się w trakcie setu Poe). Po co robić zdjęcia ludziom witającym się z depeche MODE? Może Wy nimi jesteście? Większość z was zaprzeczy. Jestem przekonany, że i tak wszyscy wolelibyście zobaczyć fotki dM na scenie (których jest cała masa z L.A.).
Wracając do dM. Dwa słowa – 'ale publiczność!’ Nawet David stwierdził, że byli niesamowici w porównaniu z pierwszym koncertem. Szokującą atrakcją był debil, który postanowił odpalić flarę kilka razy w trakcie koncertu. Ludzie – jeśli uważaliście, że rzucanie w zespół tajemniczym płynem było niewłaściwe, ciekawe jak byście zareagowali na flarę? Widziałem dwie (podobno było ich więcej, ale ja byłem zbyt zajęty robieniem zdjęć, aby to widzieć). Pierwsza wylądowała w sekcji 114, a druga przeleciała mniej więcej połowę drogi z miejsca odpalenia na końcu hali. Koncert został jednak kontynuowany. Akustycznym numerem wieczoru Martina było Sister Of Night [24].
Poza tym, że David wciąż zwracał się do publiczności w Orange County / Anaheim jako Los Angeles, jedyną ekstremalną atrakcją była ta: Martin zaśpiewał Dressed In Black [3].
Słyszałem to już na MP3 z koncertu w Jones Beach, ale tym razem brzmiało to mniej więcej tak: ’She’s dressed in MARTIN – KOOOOOOOOOOOOCHAM CIĘ again, and I’m ŁUUUUUUUUUUUUUU – PISK – KRZYK, but oh, what can you do when she’s MAAAAAAAAAARTIN – KRZYK – GWIZD’.
Tamto wykonanie brzmiało dokładnie tak samo, ale teraz miałem przynajmniej okazję zobaczyć to na własne oczy 🙂
Ostatni koncert w Ameryce Północnej i był niepowtarzalny! Jeśli nie udało wam się posłuchać Poe przy okazji któregokolwiek z koncertów na tej trasie, powinniście natychmiast kupić sobie ich CD w ramach rekompensaty. Zagrali świetnie.
Natomiast depeche MODE – od czego zacząć. Ponieważ nigdy nie będę w stanie przedstawić tego w ładnej formie graficznej (nie cierpię pisać na komputerze choć jestem webmasterem, i bądź tu mądry), przedstawię to tak:
- Martin zaśpiewał Condemnation [9], na specjalne życzenie Davida.
- Podczas When The Body Speaks [84], David poprosił Martina aby się do niego przysunął jak najbliżej, bo to ostatni występ.
- Podczas Enjoy The Silence [84], cała ekipa Poe (zespół, rodzina, pomocnicy) weszła na scenę i tańczyła przez cały utwór. David ponownie im podziękował za support (a nie mówiłem żebyście się nie spóźniali na koncerty!).
- Pod koniec piosenki basista Poe rzucił się w publiczność (od tej strony sceny gdzie stał Fletch – wydaje mi się, że doleciał gdzieś do czwartego rzędu).
- Podczas In Your Room [84] rozrzucono kilka nadmuchiwanych rekinów (na projekcji obrazującej In Your Room [84] na ekranie pojawia się rekin i złote rybki). Ktoś z ekipy złapał jednego rekina i przechadzał się z nim po fosie (przedni rząd przeznaczony dla mediów), poruszając nim (Rekinem) w górę i w dół jak gdyby pływał. David wyraźnie się uśmiechał na ten widok.
- Podczas Personal Jesus [84], Peter złapał keyboard Poe i zagrał na nim końcówkę utworu!
- David kompletnie spaprał pierwszy wers Clean [75], ale w końcu jakoś oprzytomniał (cały czas się uśmiechając).
- Przed Home [83] Martin się droczył, że zaśpiewa inną piosenkę, której nie wykonywali od lat. Osobiście uważam, że był to bardzo złośliwy żart!
To było wspaniałe zakończenie północnoamerykańskiej części trasy. A mnie utkwił w głowie obrazek, jaki zobaczyłem nazajutrz w hotelu. Miałem się właśnie zamiar pożegnać z kimś z obsługi hotelu, kiedy zobaczyłem Davida, krążącego na zewnątrz wielkim pojazdem w stylu prowincjonalnym. Oglądanie go za kółkiem (gra słów przypadkowa) jakoś mi nie pasowało. Pracuję dla zespołu. Wiem, że mają swoje normalne życie (mniej więcej) poza sceną. Ale na ten widok osłupiałem 🙂
Gdybyście jeszcze nie zauważyli, nie ma żadnych zdjęć z koncertów w Pond. Dzięki policji w Pond / Nederlander, nie wolno nam było zrobić ani jednej fotki (dzięki panowie – przesyłam wam wielkie ciepłe milusie uściski! 😛 ). Przynajmniej w końcu miałem szansę „obejrzeć” w całości koncert, nie zamartwiając się czy nie wyczerpią mi się baterie, ani czy w trakcie robienia zdjęcia przypadkiem nie wyłączy mi się flesz. Tak czy inaczej, wstawiłem ponad 400 zdjęć kilku ostatnich koncertów. Ilu ujęć tyłka Davida potrzebuje jeden użytkownik (to pytanie retoryczne – proszę nie pisać do mnie maili w tej sprawie)?
Nichelle powróci do swoich obowiązków kiedy rozpoczniemy europejską część trasy 28 sierpnia w Tallinie.
Dziękuję wszystkim, którzy podchodzili do mnie z miłymi słowami w czasie koncertów (przepraszam, że nie mogłem dłużej porozmawiać, ale byłem zarobiony po łokcie).
Sobota, 25 sierpnia – Tallinn, Estonia (dzień wolny)
No i wracam – Nichelle znowu nadaje, woo hoo! Nie wiem, czy ktokolwiek się z tego cieszy, bo wszyscy byli chyba bardzo zachwyceni komentarzami Pana Barassiego przez ostatnie tygodnie. Jestem pewna, że spisał się świetnie, ale teraz utknęliście ze mną na europejską część trasy.
Dziś za jakieś dwie godziny ruszam na lotnisko, żeby spotkać się z Martinem i razem lecimy do Tallinna, w Estonii. Mieliśmy tygodniową przerwę między amerykańską a europejską częścią trasy, ale ja utknęłam w Los Angeles, tyrając jak wół. Myślę, że wszyscy będą podekscytowani i gotowi do działania, kiedy znów się spotkamy w Tallinnie.
Poniedziałek, 27 sierpnia – Tallinn, Estonia
Tak, dotarliśmy szczęśliwie do pięknego Tallinna. Lot był OK – dostałam upgrade, bo leciałam z Martinem, więc nie narzekam. Oboje mieliśmy problemy ze snem przez większość lotu z L.A. do Londynu, ale na Heathrow mieliśmy kilka godzin do następnego lotu, więc wzięliśmy pokoje w hotelu przy lotnisku i próbowaliśmy się przespać choćby te 3–4 godziny.
Później Martin i ja spotkaliśmy się z Darrellem, Edem, Davidem i całą ekipą dM przy odprawie Estonian Air (tak, naprawdę tak się nazywa ta linia!). Martin długo się śmiał z tej nazwy – serio.
Po trzech godzinach lotu wylądowaliśmy w Tallinnie. Żeby nie zasnąć o dziwnych godzinach i nie mieć jet lagu, postanowiliśmy posiedzieć jeszcze trochę z ekipą w hotelowym barze – do co najmniej północy. Udało się i padliśmy do łóżek już bez problemu. Wszyscy mnie straszyli, że i tak się obudzę nad ranem, ale ku mojemu zaskoczeniu przespałam całą noc do 9:30, aż zadzwonił budzik. Byłam MEGA szczęśliwa.
Dziś rano Martin, Darrell i ja poszliśmy poszwendać się po Tallinnie, odwiedziliśmy kilka sklepów z winylami. O 13:00 David miał mini konferencję prasową dla lokalnych mediów – frekwencja dopisała, ponoć były WSZYSTKIE najważniejsze telewizje… ale to w końcu Estonia – malutki kraj!
Po konferencji znowu się ruszyliśmy z Martinem i Darrellem, co chyba nie było zbyt mądre, bo zaczęli nas śledzić fani. Jedna laska nas filmowała, inni pstrykali foty non stop. Zrobiliśmy w tył zwrot, jak tylko spod auta obok zaczęło grać głośno Somebody. Na początku śmieszne, ale potem już lekko przerażające.
O 15:30 David i Martin spotkali się z burmistrzem Tallinna w pięknym XVI-wiecznym kościele. Dostali klucze do miasta – jako jeden z pierwszych zespołów w historii! Burmistrz był bardzo miły, powitał nas przy aucie, opowiedział historię kościoła i swoje marzenie, że chce, żeby Estonia stała się stolicą rozrywki na świecie. Potem zaprosił chłopaków do dzwonnicy – powiedział, że „to tylko 50 metrów”, ale jak się domyślacie, było DUŻO więcej. Wszyscy dyszeliśmy jak lokomotywy, wspinając się po wąskich kamiennych schodach, które się dosłownie rozsypywały pod stopami.
Na górze zaprosił Martina i Davida na balkon, żeby zobaczyć widok. No i widok był obłędny, ale barierka była tak krzywa, a poręcze miały luźne śruby – serio, nie było nam tam wesoło. Martin trzymał się ściany i wyglądał, jakby zaraz miał zejść na zawał.
Potem wróciliśmy do środka i chłopaki uderzyli w dzwony. To było naprawdę wyjątkowe doświadczenie. Obaj byli bardzo wzruszeni – dostali klucze do miasta, zobaczyli to piękne miejsce i zadzwonili świętymi dzwonami. Tego dnia nie da się powtórzyć.”
Wtorek, 28 sierpnia – Tallinn, Estonia
Dzień koncertowy – TAK! Czuję, jakbyśmy nie grali od wieków. Zła wiadomość – leje jak z cebra, a koncert jest na dworze. Promotor powiedział nam, że tu prawie zawsze pada – na KAŻDYM koncercie.
Wczoraj – David, Martin, Christian, Darrell, Ed i ja – poszliśmy do świetnej włoskiej knajpy razem z promotorami – Peterem, Ingrid i Helen. Opowiedzieli nam wtedy o depeche MODE Baarze – miejscu, o którym chłopaki nigdy wcześniej nie słyszeli. Fani zamienili ten lokal w prawdziwą świątynię depeche MODE. Podobno tydzień wcześniej robili tam aż trzy imprezy tematyczne przed koncertem, a sam lokal został właśnie wyremontowany.
Po kolacji Martin, Christian i ja postanowiliśmy sprawdzić to miejsce. Jak tylko zeszliśmy po schodach, usłyszeliśmy brawa. Pewnie ludzie byli w totalnym szoku – no bo serio, kto by się spodziewał, że jeden z ich idoli nagle wpadnie do ich baru?
Jak tylko weszliśmy, ludzie zaczęli strzelać foty z każdej strony. Darrell szybko zareagował i poprosił wszystkich, żeby schowali aparaty i po prostu się dobrze bawili. Siedzieliśmy tam, oglądając wszystkie depechowe gadżety – z jednej strony telewizor z teledyskami i wywiadami, z głośników leciało oczywiście tylko dM. Śmiesznie było patrzeć na Martina na ekranie, słuchając jego głosu, a on sam siedział obok – surrealistyczne.
Na początku nie było tam dużo ludzi, ale ci co byli, po prostu się na nas gapili, głównie na Martina, przez cały czas. Potem zaczęło się trochę zapełniać i zrobiło się luźniej.
Około 23:00 dotarł Fletch prosto z Londynu i dołączył do nas – też dostał owację na wejściu i chyba dobrze się tam bawił.
Bardzo się cieszę, że tam poszliśmy – wiem, że dla tych ludzi, którzy wkładają tyle serca w to miejsce, to było coś wielkiego.
Środa, 29 sierpnia – Ryga, Łotwa
Siedzę właśnie na koncercie w Rydze. Powiem Wam jedno – tutaj wszystko działa zupełnie inaczej. Jak na razie wszystko idzie OK. Właśnie grają I Feel You [84], a ja zaraz wychodzę na In Your Room [84], jak zawsze podczas koncertu!
Gramy dziś w nowiutkiej hali, jedyny inny koncert, który się tu odbył, to Elton John w lipcu. Ładny obiekt, wszystko open – miejsca stojące, ludzie tłoczą się wszędzie. Nie wiem, jak im się to podoba, ale wyglądają na zadowolonych.
Wczorajszy koncert w Tallinnie też wyszedł super. Lało cały dzień, padało nawet podczas próby dźwięku, ale jak zaczęliśmy grać – pogoda się uspokoiła. Uwielbiam, jak się tak układa.
Po koncercie mieliśmy imprezę w klubie Hollywood, którą zorganizował promotor. Było super, świetna atmosfera i fajny sposób, żeby uczcić pierwszy koncert europejskiej trasy. Ludzie z FBI (tak się nazywa promotor w krajach bałtyckich) byli dla nas mega – Peter, Ingrid i Helen wszystko ogarnęli na medal. Dzięki temu wszystkim pracowało się łatwiej.
Dziś polecieliśmy naszym nowym europejskim samolotem z Tallinna do Rygi i powiem Wam – jest ekstra. Można by tam wsadzić ze 100 osób. Obsługa trochę sztywna, bardzo formalna – coś, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni, ale pewnie się rozluźnią, jak zobaczą, jacy z nas luzacy!
No nic, muszę się ogarnąć, bo właśnie leci przedostatni numer – Black Celebration [82]. Na razie!
Piątek, 7 września – Hamburg, Niemcy
Koncerty w Berlinie były niesamowite – chyba najlepsza publika do tej pory. Tak głośno śpiewali, że momentami Davida w ogóle nie było słychać!
Samo miejsce koncertu było piękne i z wielką historią. Położone w środku lasu, a kiedyś… Hitler tam przemawiał. Na scenę idzie się takim podziemnym tunelem, który cały czas zakręca – Hitler też tamtędy chodził. Straszne uczucie, serio. Powiedziano mi, że tunel był zakrzywiony, żeby nikt nie mógł się ukryć i zrobić zamachu. Dzięki temu ochroniarze mogli wszystko widzieć z wyprzedzeniem. Masakra.
Widownia nie była płaska, tylko stromo w górę – co oznaczało, że ze sceny widziało się KAŻDEGO. Przy Never Let Me Down Again [84] widok był niesamowity. Ten utwór zawsze robi wrażenie, ale tutaj wyglądało to kosmicznie.
Dziś dzień wolny i cudowna Anne Berning zaprosiła mnie na zwiedzanie Berlina. Powiem Wam – jakby rzuciła muzykę, mogłaby być przewodniczką! Zna miasto świetnie, więc zobaczyłyśmy mnóstwo cudnych miejsc. Potem jeszcze skoczyłyśmy do zoo, a wieczorem spokojny wieczór w domu. Jutro ruszamy do Hamburga.
Poniedziałek, 10 września – Wiedeń, Austria
No więc… nasze dwa największe koncerty tej trasy, a może i całej kariery depeche MODE, zostały zrujnowane przez deszcz. Publiczność i tak chyba się świetnie bawiła, ale szkoda, że ta pogoda musiała to wszystko popsuć.
W Hamburgu wiało jak cholera i raz po raz lunęło jak z wiadra. A potem, po 10 minutach, znowu słońce – i tak cały dzień, w kółko.
Było z nami MTV, kręcili chłopaków i część naszej ekipy. Oczywiście najwięcej rozrywki dostarczył im Jez, który pokazywał gitary Martina i rozśmieszał wszystkich. On chyba serio jest najzabawniejszym gościem na świecie!
Trochę się przestraszyliśmy, bo na próbie jedna z kolumn przewróciła się przez wiatr – i zaczęliśmy się martwić, że to samo może się wydarzyć podczas koncertu. Serio, myśleliśmy już o odwołaniu całego występu. Ale publiczność była niesamowita – mimo że mokrzy do suchej nitki, tańczyli i śpiewali. Zrobili show razem z nami.
Najbardziej zdziwiło mnie to, że z moją ekipą telewizyjną stałam przy mikserze na początku koncertu, a jak ruszyliśmy z powrotem, to miałam wrażenie, że idziemy przez te tłumy całą wieczność. Ludzie stali na trawie aż po horyzont. W pewnym momencie były już tylko wielkie kolumny nagłośnieniowe, a fani tańczyli, choć nawet nie widzieli sceny. Niesamowite!
W Lipsku było podobnie – znowu deszcz. Trochę mniej uciążliwy, ale nadal ludzie musieli czekać w deszczu przez długie godziny. Mimo to byli bardzo podekscytowani. Ten koncert był jeszcze większy niż dzień wcześniej – 70 tysięcy ludzi, w porównaniu do 60 tysięcy w Hamburgu.
Chłopaki musieli skrócić setlistę, bo zamarzali na scenie. Mam jednak nadzieję, że publika i tak była zachwycona.
Strasznie szkoda, że te dwa największe koncerty W HISTORII musiały się odbyć w takich warunkach, ale myślę, że wyszły całkiem nieźle. Fani dM są naprawdę oddani – i za to ich uwielbiamy!
Piątek, 14 września – Moskwa, Rosja
We wtorek był Wiedeń, a w środę Budapeszt. Wiedeń super – graliśmy w hali, więc zero stresu związanego z pogodą. Christian (nasz perkusista) pochodzi z Austrii, więc po koncercie była duża impreza z jego rodziną i znajomymi – chyba ucieszył się na ich widok.
Budapeszt też był fajny, choć – oczywiście – był to koncert plenerowy, więc znowu padało. Ale tym razem tylko trochę, więc nie było tragedii. Zaraz po koncercie wróciliśmy do hotelowego baru, trochę posiedzieliśmy, a potem część ekipy poszła jeszcze na miasto.
A tak w ogóle – Eddie Murphy kręci w Budapeszcie film i mieszka w naszym hotelu! Kilkoro z nas go spotkało w barze – śmiechu było sporo.
Wczoraj byliśmy na kolacji w świetnej węgierskiej restauracji – jedzenie było przepyszne. Dzisiaj mamy dzień wolny, więc może wreszcie trochę się zregenerujemy. Jutro lecimy do Moskwy – zapowiada się ciekawie!
Niedziela, 16 września – Moskwa, Rosja
Siedzę właśnie w biurze menedżerskim za sceną podczas koncertu w Moskwie. Chłopaki grają już od godziny i wszystko wygląda OK. Moskwa to zdecydowanie osobliwe miejsce…
Wczoraj wieczorem, jak tylko wylądowaliśmy (było koło 19:00), przywitała nas grupa fanów. Niektórzy jechali za naszym autobusem aż do hotelu – kilka razy myśleliśmy, że zaraz ktoś spowoduje wypadek!
Pod hotelem też czekała masa ludzi. Część z nas poszła potem do baru na drinka i coś do jedzenia. Pogadaliśmy z tłumaczami, pośmialiśmy się, a potem część poszła spać, inni – na miasto.
Dziś rano poszliśmy na spacer do Placu Czerwonego – mamy go właściwie po drugiej stronie ulicy. Budynki są totalnie bajkowe – wyglądają jak z innego świata. Za godzinę ruszamy na halę – odezwę się po koncercie.
Środa, 19 września – Helsinki, Finlandia
Koncert w Moskwie wyszedł super, choć z prasą było mniej kolorowo – sporo zamieszania. Chłopaki byli zadowoleni, bo po Budapeszcie mieli dwa dni odpoczynku, więc z przyjemnością wrócili do koncertowej rutyny.
Po show poszliśmy do klubu Most – mega miejsce. Mieliśmy prywatny pokój na górze, a na dole trwał pokaz mody. Kolekcja była… dziwna. Projektantka na koniec wyszła w przezroczystej sukni – przysięgam, że puściła oczko do Martina.
Trochę się zasiedzieliśmy, ale było warto. Potem wróciliśmy do hotelu, gdzie Martin i Andrew Phillpott rozkręcili nocne granie przy pianinie – woo hoo!
Następnego dnia zwiedzaliśmy Kreml, a wieczorem pojechaliśmy do klubu, gdzie odbywała się impreza z depeche MODE w tle – grał nasz support, zespół Technique. Na koniec ich setu Peter dołączył do nich i zaśpiewał Home [83] – wyszło super, mimo że mało ćwiczyli.
Po klubie – obowiązkowa wizyta w hotelowym kasynie. Fletch jak zwykle wygrywał. Po godzinie uznaliśmy, że pora spać i poszliśmy z naszymi wygranymi do łóżek.
Potem był Petersburg – przepiękne miasto. Koncert udany, ale czasu na zwiedzanie było mało. Przed wylotem udało się jeszcze zobaczyć kilka miejsc.
Rosja była interesująca, ale wszyscy odetchnęliśmy, że już z niej wyjeżdżamy. Jedzenie raczej średnie, a kierowcy naszych busów – absolutny hardcore. Tyle bliskich spotkań z katastrofą, że aż strach wspominać. Dziś lecimy do Helsinek – powinno być miło.
Sobota, 29 września – Monachium, Niemcy
Cofnę się trochę, bo nie zdążyłam opowiedzieć wszystkiego. W poniedziałek mieliśmy wolne w Kopenhadze – bez szału, większość z nas zjadła kolację i zrobiła sobie spokojny wieczór. Następnego dnia zagraliśmy w Amnéville – piękne miejsce, ale na totalnym końcu świata. Godzina jazdy z lotniska, potem koncert i znowu godzina jazdy – tym razem do Kolonii. W hotelu byliśmy dopiero o 2:30 w nocy. Padnięci wszyscy.
W środę koncert w Kölnarenie – ekstra, bo blisko hotelu. Mieliśmy czas się powłóczyć po mieście. Nocą posiedzieliśmy w barze razem z ekipą – rzadko się to zdarza, bo zwykle mieszkają gdzie indziej albo wyjeżdżają zaraz po show. Więc tym razem impreza była gruba i – nie ukrywam – większość z nas czuła się następnego dnia jak zombie.
Czwartek – drugi koncert w Kolonii. Set zmieniony: Martin i Peter zagrali Dressed in Black [3] akustycznie, a zamiast Clean [75] było Condemnation [9] – oba kawałki brzmiały świetnie.
Po koncercie znowu mała impreza – graliśmy z Martinem na gitarze, robiliśmy sobie wygłupy, jeździliśmy po korytarzach na wózku bagażowym. Złapali nas hotelowi – podobno szukali tego wózka od tygodni… ups!
Wczoraj dzień wolny – głównie spanie i chill. Dziś gramy w Monachium w Olympia Park, a po koncercie wielka kolacja z ekipą. Trwa Oktoberfest, więc szykuje się dobra zabawa!
Środa, 3 października – Stuttgart, Niemcy
Gramy teraz w Szwajcarii, Hallenstadion, a jutro dzień wolny – jupi. Impreza w Monachium z ekipą była świetna. Jedzenie, atmosfera – bajka. Zamknęliśmy całą salę piwną w centrum, ludzie szaleli, Oktoberfest pełną gębą.
Oba koncerty w Monachium bardzo udane. Drugiego wieczoru znowu zmiana: Condemnation [9] i Dressed in Black* [3] od Martina. (Autorka pomyliła się, drugiej nocy w Monachium Martin zaśpiewał The Bottom Line [20] – przypis 101dm.pl)
Po Monachium oddaliśmy nasz samolot, bo kolejne koncerty były na tyle blisko, że jechaliśmy samochodami – dziwne uczucie, nie jeździliśmy tak długo już od dawna.
Norymberga i Stuttgart minęły szybko. Po Stuttgarcie posiedzieliśmy w barze – znowu ci sami fani na afterach. Zawsze się zastanawiam, jak oni to robią, że mają czas i kasę, żeby za nami jeździć po Europie… no ale kto co lubi!
Hotel w Zurychu jest przepiękny – jezioro, góry, lasy – cudnie. I dobrze, że mamy tu dzień wolny.
Sobota, 6 października – Oberhausen, Niemcy
Dziś gramy w Oberhausen – znowu w Niemczech! Mamy już nasz samolot z powrotem, z nową załogą i stewardessą.
Martin dziś zaśpiewał Judas [4] – pierwszy raz na tej trasie. Brzmiało niesamowicie. Ćwiczyli z Peterem chwilę przed koncertem, Martin trochę się denerwował, ale wyszło genialnie.
Dzień w Zurychu był super. Po koncercie część z nas poszła do klubu, poznali tam faceta z Cirque du Soleil. Akurat grali następnego wieczoru, więc poszliśmy – Martin, Peter, Jordan, Andrew, Georgia, Darrell i ja. Niesamowite widowisko! Po pokazie backstage, poznaliśmy artystów – jeden z nich miał urodziny, więc świętowaliśmy z nimi do zamknięcia kateringu. Dużo wódki. Dużo śmiechu.
Jutro Belgia, a potem szybki skok do Paryża – zostajemy tam aż do czwartku, więc nareszcie trochę stabilizacji!
Czwartek, 11 października – Frankfurt, Niemcy
Jesteśmy teraz we Frankfurcie – mamy koncert, a wcześniej były dwa występy w Paryżu. I powiem Wam – wow. Nie dość, że byliśmy w przepięknym Paryżu, to jeszcze pogoda dopisała, hotel cudowny… A dla mnie to wszystko było jeszcze fajniejsze, bo przyjechały moja mama i siostra. Super było spędzić z nimi trochę czasu.
No i – uwaga – w Paryżu kręciliśmy DVD z trasy. Anton przyleciał, żeby wszystkim pokierować, i wyglądał na zadowolonego z ujęć. Chłopaki i inni zrobili kilka luźnych wywiadów za kulisami, a Anton i Richard Bell latali z kamerami po całym obiekcie. Myślę, że fani będą zachwyceni materiałem. Publika w Paryżu – niesamowita. Naprawdę mnie zaskoczyli.
Niedziela, 14 października – Madryt, Hiszpania
Dzisiaj lecimy z pięknej Barcelony do Madrytu. Wczorajszy koncert był udany, choć trochę za bardzo napchali ludzi do środka. Ochrona w Hiszpanii działa chyba inaczej – ludzie mogli stać, gdzie im się podobało. Chciałam się przebić do znajomych, ale korytarze były tak zawalone, że nie dało się przejść.
W Madrycie gramy na arenie, gdzie odbywają się walki byków – hmm, to może być interesujące…
Poniedziałek, 15 października – Londyn, UK
Dolecieliśmy do Londynu z samego rana. Koncert w Madrycie wyszedł super, chociaż byliśmy tam bardzo krótko – przylot, koncert i od razu wylot do Anglii. Z Barcelony do Madrytu leciały z nami dwie dziewczyny, które wygrały konkurs radiowy – fajna nagroda, ale chyba się nudziły, bo wszyscy spaliśmy przez cały lot (po tych barcelońskich nocach byliśmy wykończeni).
Dziewczyny przyniosły chłopakom czapeczki Myszki Miki z ich imionami – mam zdjęcia, jak je zakładają, są boskie.
Miło jest znów gdzieś się rozpakować – zostajemy w Londynie aż do następnego wtorku, z jednym noclegiem w Manchesterze. I najlepsze: nie musimy się z hotelu wymeldowywać, tylko na Manchester bierzemy małą torbę.
Piątek, 19 października – Manchester, UK
Wembley – oba koncerty super! Wszyscy byli zaskoczeni publiką – Anglicy zwykle są ponoć bardziej powściągliwi, a tu – szaleństwo.
Po pierwszym koncercie zrobiliśmy wielką imprezę w Marriottcie – polinezyjski klimat, tancerki, świetne jedzenie. Zostaliśmy do 4:00 rano (a niektórzy jeszcze dłużej… wiadomo). Po drugim Wembley Mute Records zrobiło after party w barze nad areną – też fajnie, choć ja wcześnie się zwinęłam, bo byłam padnięta. Jutro dzień wolny, a potem Manchester.
Niedziela, 21 października – Birmingham, UK
Gramy właśnie w NEC w Birmingham – chłopaki na scenie, śpiewają Freelove [83].
Manchester był fajny, ale jazda tam trwała 4 godziny – masakra. Fajnie, że tym razem pojechaliśmy autobusem koncertowym – rzadko się to zdarza. Zwykle śmigamy vanami, a tu: można chodzić, położyć się, oglądać Ali G (bo to robiliśmy cały czas). Pierwszy raz go widziałam – teraz wiem, czemu wszyscy go kochają.
Droga z Manchesteru do Birmingham była jeszcze gorsza – miało być max 2 godziny, a jechaliśmy ponad 3. Korki, deszcz, ciemno – typowa północna Anglia. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jesteśmy rozpieszczeni własnym samolotem i że ekipa, która jeździ tymi busami codziennie, to są twardziele.
Dziś znowu wracamy busem do Londynu. I dobrze – już wystarczy tego „luksusu” na kołach. Jutro wolne, potem Lyon!
Poniedziałek, 29 października – Istambuł, Turcja
Ale się ostatnio działo! Mieliśmy trzy koncerty z rzędu – Lyon, Mediolan, Bolonia. Szkoda, że nie udało się nic zwiedzić – przylot, koncert, wylot – i tak w kółko. A przecież te miasta są takie piękne…
Grecja – ekstra. Dwa dni wolnego wcześniej sprawiły, że już się tęskniło za sceną. Jutro lecimy do Turcji – na kilka dni. Trochę się stresujemy tym, co się dzieje na świecie, ale wszyscy nas uspokajają, że będzie OK. UGH – oby!
Środa, 31 października – Stambuł, Turcja
Istambuł był niesamowity – i najlepsze: Martin zaśpiewał Somebody [2]! Byłam w totalnym szoku – mówił przecież na początku trasy, że NIE MA OPCJI, żeby to zagrać. Przed koncertem byłam zawalona robotą i nikt nic nie mówił, więc kiedy z produkcyjnego biura usłyszałam dźwięki tego kawałka, oniemiałam.
Wyszło cudownie – publiczność śpiewała głośniej niż Martin. Magia.
Zostajemy tu do 3 listopada, więc mamy trochę wolnego. Jest co robić, więc nie będziemy się nudzić – choć wszyscy już odczuwamy zmęczenie. Jak tylko się zatrzymamy na chwilę, to od razu czuć, jak bardzo jesteśmy padnięci. Końcówka trasy = zużycie 100%.
Dziś idziemy na kolację z ekipą do knajpy z tańcem brzucha – zapowiada się ciekawie! Happy Halloween!
Piątek, 2 listopada – Stambuł, Turcja
Taniec brzucha był… interesujący. Na początku super, ale po trzeciej godzinie wszyscy już mieli dość. Prowadzący gadał bez końca. Ale fajnie było spędzić Halloween razem i się pośmiać.
Wczoraj chyba miałam najlepszy dzień na całej trasie – wypłynęliśmy rano łódkami na ryby. Mój zespół złowił 28 ryb – a były tylko dwie osoby w ekipie wędkarskiej! Druga łódź tylko dwie sztuki, ha! Chyba czas zostać profesjonalną rybaczką.
Jutro Chorwacja – zostały nam TYLKO dwa koncerty. Nie wierzę…
Wtorek, 6 listopada – Mannheim, Niemcy
Wczoraj ostatni koncert. Szok. Jeszcze do mnie nie dociera, że to koniec.
Koncert był niesamowity, a fani zrobili coś pięknego – baloniki, transparenty „Dziękujemy” – wzruszające. Chyba bardzo im zależało, żeby ten koncert został chłopakom w pamięci na zawsze.
Martin znowu zaśpiewał Somebody [2], a potem, między bisem a Home [83], dodał World Full of Nothing [1]. A potem Condemnation [9] – przepięknie. David powiedział mi później, że w trakcie tej piosenki ledwo powstrzymał łzy – wszystko go nagle uderzyło i ciężko mu było dokończyć.
I najlepsze – podczas Never Let Me Down Again [84] cała ekipa wbiegła na scenę – wszyscy: zespół, techniczni, biuro, tour managerowie – WSZYSCY. Najlepszy moment? Peter wsadził na barana Beana (naszego księgowego!), grał dalej z nim na plecach – padaliśmy ze śmiechu! Całą trasę mieliśmy do niego pretensje, że nie wychodzi ani razu na koncert – to tym razem sam go wyciągnęliśmy.
Po wszystkim – wzruszenie, ale i duma. 84 koncerty – światowa trasa zakończona. Poszliśmy z Marekiem (Lieberbergiem) na toast – gratulacje dla wszystkich. A ja – wiadomo – zaczęłam się rozklejać… klasyk.
Wieczorem hotel, bar, spokojnie. Ale to jeszcze nie koniec – przed nami MTV Awards i klip do nowego singla.
Piątek, 7 listopada – Frankfurt, Niemcy
Dziś moje urodziny – i spędzam je na planie teledysku do Goodnight Lovers! Ale przynajmniej pada i nie żal, że nie wychodzę.
Wczorajsza kolacja pożegnalna była cudowna. Jedzenie przepyszne, a Jonathan wygłosił wzruszające przemówienie – wymienił każdego z nas z osobna. Tak miło było być razem po raz ostatni. Smutne tylko to, że taka ekipa raczej już się w całości nie zbierze…
Potem imprezka urodzinowa – dostałam tort i super prezenty. Marek obdarował nas wszystkich – bardzo miły gest. Wieczór do zapamiętania.
Piątek, 10 listopada – Los Angeles, USA
No i koniec. Wracam do domu. Nadal nie wierzę, że TO JUŻ. MTV Awards poszły super, impreza też była świetna – cudowne zakończenie tej podróży.
Mam nadzieję, że mój pamiętnik się Wam podobał i trochę pokazał kulisy tej niesamowitej trasy. Były dni, kiedy miałam dosyć, chciałam wracać, ale teraz – patrzę wstecz i widzę, jakie to było niesamowite przeżycie. Miałam szczęście, że mogłam być tego częścią.
Dziękuję Wam za wszystko!
Tłumaczenie: MaaN & AI