EXCITER TOUR: 31 sierpnia – 02 września 2001, Warszawa i Tor Wyścigów Konnych
_
31 sierpnia 2001, Warszawa, pod hotelem
Kiedy koncert Tangerine Dream dobiegł końca, razem z kolegami redakcyjnymi wyruszyliśmy do hotelu przywitać depeche MODE. Kulturalnie podjechaliśmy pod hotel. Byłam pewna, że już tłum fanów będzie pod nim stał, a tu – dupa. Nikogo nie ma. Źródło mieliśmy jak zwykle nie zawodne, łącznika bezpośrednio w hotelu, ale sami w pewnym momencie zwątpiliśmy i zaczepiliśmy delikutaśnie stojącego odźwiernego pytając…, a on dyskretnie odpowiedział nam, że… „TAK”. Fajowo pomyślałam sobie i fajowo, że nie ma nikogo tylko my… aha i Monika, która przespała całą imprezę w samochodzie.
Kiedy spojrzałam na zegar stojący pod hotelem była godzina 01.18, kiedy Sierocki wraz z operatorem kamery przyjechał do Bristolu. Widząc tego starego „depecha” adrenalina skoczyła mi wraz z sercem do gardła. Dreszcz mi przeszedł do samych majtek, bo zapowiadało mi to, że depeche za chwilę podjadą. I faktycznie. Ledwo co sierota zamknął za sobą drzwi od hotelu jak podjechały samochody.
I nadal, w mordę, byliśmy tylko my – [SHAME TEAM] i nikogo więcej…, aha i śpiąca Monika w samochodzie. Najpierw podjechał Dave. Dopiero jak podjechał samochód z Martin’em i osobna furgonetka z Andy’m zaczęły podjeżdżać samochody i taksówki z fanami. Ci co może podjechali własnymi autkami mieli ok., natomiast ci co taryfami gorzej. Łatwo się domyśleć. Ale pamiętam, że było takie zamieszanie, że kiedy już właściwie depeche weszli do hotelu fani zaczęli nas pytać: Już podjechali?, Już weszli? Faceci byli na wyciągniecie ręki. Jednak zakurwisty ich nastrój nie pozwolił nam się wzajemnie zbliżyć do siebie. Przetoczyli się jak kupa gówna nie zostawiając po sobie nawet smrodu, a co tu mówić kilku wzajemnych zdjęć lub autografów dla tych kilku osób pod hotelem, którzy przez 4 kwartały roku dłubią o nich zina. Dave przeszedł koło nas puszczając słynną już wiąchę get the fuck out of my way, Martin zamglony [przypuśćmy, że zmęczeniem], a Andy przesunął się tuż koło mnie. Ja wiem, że moja obecna wypowiedź jest dla wielu z Was bardzo kontrowersyjna ale nawet nie zdajecie sobie sprawy co wtedy czułam. Ból, gorycz, wielkie rozczarowanie i odruch wymiotny. Pomijam fakt, że Gahan’a wyobrażałam sobie nieco wyższego, Martin’a przystojniejszego, a Fletcher’a chudszego. Nadal uważam, że lata 87-88 najlepiej prezentowały ich wizualnie. To ja tych wypierdków mamuta przez 13 lat wynosiłam na ołtarze, ciary mi przechodziły przy słuchaniu ich muzy, w wieku 12 lat śnili mi się po nocach, ostatnie pieniądze wydawałam na dyskografię i beznadziejnie gazetki, gdziekolwiek się ukazali – a taki Gahan mi powie: get the fuck out of my way. To dzięki mnie i Wam jeździ takimi samochodami, śpi w najdroższych hotelach, ma gdzie mieszkać i to pożądanie, no i ma co zjeść. Dzięki nam nosi te tatuaże, ćpa, chla i utrzymuje swoje rodziny. To do pozostałych członków depeche MODE także się tyczy. Wiedzą, że jak wierne psy będziemy na nich czekali gdziekolwiek i po cokolwiek. Mogą nam nasrać na głowę nie pocierając sobie dupy, a my i tak będziemy zadowoleni. Posłużyliśmy im jako maszynki do robienia pieniędzy i nadal to robimy. Bo w przeciwieństwie do nich nie potrafimy przejść obok nich obojętnie. I na tym polega ta zasadnicza różnica.
Kiedy już byli w środku patrzyłam na Was, na tych wszystkich ludzi zgromadzonych pod hotelem. Na tych chłopców wychuchanych z żelazkami na głowach i na te zapłakane dziewczyny pod drzwiami hotelowymi. Na te kwiaty od pewnej fanki [pewnie dla Gahan’a], które zaraz wylądowały w hotelowym koszu.
Wiecie co Wam moi Kochani powiem? Zawsze tak uważałam i moje poglądy na ten temat się nie zmieniły. Stanowicie najpiękniejszą subkulturę na świecie. Jesteście zawsze czysto i schludnie ubrani, a czerń dodaje Wam tajemniczości. To prawda. depeche MODE zawsze miał pięknych fanów. Piękne kobiety i pięknych mężczyzn…
…Odeszłam spod drzwi hotelowych zamroczona. Jakby ktoś mi obuchem w łeb przywalił. Zapaliłam papierosa i powiedziałam… Chcę wracać do domu…
_
01 września 2001, Warszawa, pod hotelem
Będąc w porze obiadowej na mieście razem z moim facetem podeszliśmy pod hotel. Jednak nie mieliśmy szczęścia aby ich spotkać. Natomiast mieliśmy przyjemność poznać technika pracującego na trasie Exciter Tour, osobistego ochroniarza Dave i jedną z back wokalistek. Dowiedzieliśmy się, że Martin jest w szpitalu przechlany, a Andy pojechał do knajpy oglądać mecz. Dalsza rozmowa zawęziła się – nie zgadniecie do czyjej osoby – Shania Twain. Popatrzyłam na ludzi ponownie stojących pod hotelem i skandujących …depeche MODE, depeche MODE… i nawet nikt z nich nie zwrócił Remarks jak Kessler wyszedł na miasto. Nikt się nim nie zainteresował, podobnie jak ludźmi z którymi staliśmy i rozmawialiśmy. Za Kessler’em puściła się tylko jedna fanka z chłopakiem i nikt więcej. Na koniec popołudnia wspólna fotka i do domu. Pogadaliśmy troszku z fanami, twardo stojącymi pod Bristolemi, i ruszyliśmy dalej…
Wieczorem pech chciał, że ponownie znaleźliśmy się pod hotelem. Dołączyliśmy z ciekawości do grupy – około 70 osób – fanów przeraźliwie krzyczących tradycyjnie …depeche MODE, depeche MODE…. I tu mały, ale fajowy, drobiazg. Kiedy wszyscy tak staliśmy i krzyczeliśmy środkiem ulicy zapychała na Łazienkowską fala kibiców. Oni: Polska, Legia, a my …depeche MODE, depeche MODE…. Minęliśmy się wzajemnie spojrzeniami. Oni swoje, a my nadal swoje. Dziwo, że nie było dymu. A właściwi dlaczego miał by być. Chyba tylko za to kto głośniej krzyczał.
Wracając… Nikt z hotelu do nas nie wyszedł. Jedynie tylko Gordeno i Gahan na sekundkę wychylili swoje zapijaczone łby z okna. Olano nas po raz kolejny. Na szczęście ten przystanek pod hotelem okazał się dla mnie i mojego towarzysza tylko chwilowy bo nagle odezwał się telefon komórkowy z informacją aby odebrać naszych przyjaciół, Moto i Jane, którzy specjalnie ściągnęli na ten koncert w Polsce aż z dalekiej Szwecji.
_
02 września 2001, Warszawa, klub Hybrydy – Służewiec
Jak dla każdego ten dzień był zafajdany po same uszy. Ledwo wstałam i razem z moim Szefem pojechaliśmy po Moto i Jane do hotelu. Wyprowadzę Was z błędu – to nie był akurat hotel Bristol. Następnie udaliśmy się – jak wszyscy – na imprezę do Hybryd, gdzie od wejścia słoneczka gromadzili się ludzie by delektować się dla nas religijną muzyką. Po drodze zabraliśmy ze sobą naszego redakcyjnego kolegę, który obecnie już z nami nie pracuje. W Hybrydach zabawiliśmy dosłownie chwilkę. Odżyły dawne wspomnienia. Nastrój robi swoje.
…Komórka praktycznie mi się urywała. Jak nie stary światek depeche MODE, to rodzina dzwoniła. Jak nie rodzina to Jan Paweł II i tak do samego wejścia do metra, skąd ruszyłam wraz z przyjaciółmi na koncert. W domu naturalnie przebierałam się 15 razy, a ostatecznie poszłam w tym w czym najlepiej się czułam. Byłam zła bo w powietrzu wisiał deszcz. Naturalnie spadł. Nie dość, że lało to od metra zapychaliśmy kawał aby na sektor vipowski się dostać. Drobna reklama w kolejce – Aggressiva 69 – i kolejna kolejka. Niby tak mieli przeszukiwać przy bramkach, a organizator całego tego spektaklu po sprzątaczkę włącznie dali solidnie dupy.
…Cudownie! Bramki pokonane. Makijaż spłynął mi do samych pięt. Wyglądałam niczym siostra miłosierdzia a majtki na tyłku przyjmowały kolejne krople deszczu. Skóra okazała się niczym zbroja rycerska. Co tu dużo mówić. Jakbyście tego samego nie doświadczyli. Kiedy szłam sektorem widziałam zawistne twarze ludzi stojących w gorszych sektorach. Doprawdy nie mieli czego żałować. Uwierzcie mi, w gorszym piekle nie można było się znaleźć. Tak bardzo się cieszyłam. Czwarty rząd… Większej kiły nie widziałam. Żadnej ochrony, służb porządkowych. Ludzie z vipa II weszli na vip I. Wszyscy zrobili istny burdel do tego stopnia, że chamstwo udowodniło jakim jesteśmy narodem. Ludzie na wózkach inwalidzkich oglądali nasze zmoknięte dupy. Niczym bydło staliśmy pod bramkami dzielącymi od sceny. Jedna wielka stajnia vipowska. Żadnej dyscypliny nas jako narodu nie nauczono.
Ja tam twardo wpierniczyłam się do swojego rzędu i zajęłam prawdopodobnie swoje miejsce. Co za palant wpadł na pomysł aby kredą ponumerować krzesełka? Deszczu to on nigdy nie widział? W sumie [SHAME] Team rozpadł się na czas koncertu. Jedynie połówki wzajemnie się przyciągały.
…Znowu byłam nie zadowolona. Tym razem z koncertu. Spodziewałam się czegoś lepszego. Gahan kolejny raz udowodnił, że podobnie jak my nawet na scenie zachowuje się jak cham. Po co pluć? Wywalać język? Nie lepiej było szczerze uśmiechnąć się do nas. Przywitać po tylu latach przerwy? To i tak było dla nas jak delicja. Tyle lat na nich czekaliśmy. Nie czułam atmosfery prawdziwego show. Lał deszcz. Facet przemókł mi doszczętnie i drżał niczym chomik przed odkurzaczem. Martwiłam się o niego. Starałam się uwagę moją podzielić na dwa. Byłam w stanie dla niego wyjść ze Służewca, aby się nie rozłożył, a on był w stanie dla mnie drżeć z zimna, by zostać na tym koncercie, wiedząc jak się cieszyłam z przyjazdu depeche MODE i tego biletu. I tak mimo wszystko czułam się szczęśliwa. Miałam koncert i ukochanego faceta w zasięgu ręki. Dwie drogie mi „rzeczy”. Spełnił moje marzenia. Zaprowadził mnie tam, gdzie sama pewnie bym nie dotarła. Całował mnie wtedy kiedy Dave zaśpiewał Freelove [83] – utwór dla nas o bardzo osobistej barwie. Czy kobieta może chcieć czegoś więcej? Ukochaną kapelę, ukochanego faceta i wzruszenie when the body speaks…
Natalia
Relacja Natalii z pobytu depeche MODE w Warszawie oryginalnie ukazała się w 6 numerze fan-zinu [SHAME].