06 października 2001, Oberhausen Arena, Oberhausen
Do Oberhausen jechaliśmy różnymi drogami, część samochodem, pociągiem, autokarami. O dziwo koncert był bardzo licznie nawiedzony przez rodaków. Niby mała, nic nikomu nie mówiąca miejscowość pod Dortmundem i Duisburgiem, gdy tym czasem… Śmialiśmy się, że łatwiej jest nam się spotkać w Niemczech niż w kraju na zlocie, no bo po co bliżej. Z pamięci przytaczając spotkaliśmy Szymka z Zielonej Góry, jego druga połowę z Łodzi, Tomka z załogą z Wrocławia, a dalej Gdańsk, o Warszawie i okolicach nie wspomnę. W sumie tyle, że mały zlot można by zrobić. Mi przyszło jechać przez Berlin, ale Jacek i Karaś na skróty przez Amsterdam dojeżdżali z Polski, bo po co bliżej… ;-)))
Naładowani poprzednimi koncertami i spragnieni nowych udaliśmy się pod halę. Część załogi również z nadzieją, że zakupi bilety. Parę osób jechało na pałę. I tu mała dygresja… Podczas poprzednich koncertów, które miałem okazję widzieć normą było to, że koni z biletami było w brud. Do tego stopnia, że jak ktoś wytrzymał do zakończenia występu suportu, to mógł nabyć wjazd na koncert za 50-55 DEM. Sam osobiście zaczynałem pluć sobie w brodę, że musiałem wykosztowywać się, płacić haracze za to tylko, że chciałem zobaczyć zespół, a bilety musiałem opłacać przelewem, płacąc przy okazji haracze firmie wysyłkowej, mojemu bankowi i bankowi w Germanii. No ale cóż człowiek uczy się przez całe życie… ;-))). Tymczasem po przyjeździe pod Arenę okazało się, że biletów u koni za wiele nie ma. Te, które są do tanich nie należą i oscylowały na początku w okolicach 300 DEM. Nóż otwierał się w kieszeni, jak patrzyło się na tych ludzi, szukających z poświęceniem biletów i gdy słyszeli ceny… A szkoda słów. Koniec końców ludzie, którzy wytrzymali do 'za pięć przed koncertem’ mogli kupić bilety za jedyne 150 DEM. Wtedy cieszyliśmy się, że mieliśmy bilety kupione wcześniej i cena ich była o 1/3 mniejsza.
Teraz może o samej Arenie. Oberhausen jest taką sypialnią aglomeracji dortmundzkiej i byliśmy bardzo zdziwieni, że tej klasy obiekt znajduje się w mieście wielkości Wołomina. Wszystkich chętnych zapraszam na stronę Oberhausen Arena. Nasze miejscówki znajdowały się (patrząc ze sceny) po prawej stronie, dokładnie na wysokości sceny. Tak, że widzieliśmy wszystko, co się dzieje od strony technicznej. To właśnie po tej stronie było stanowisko z którego odpalano wideo na ekran, tu też Martin zmieniał gitary i tu Dave schodził kiedy Martin grał swoje numery. Mimo nie zadowolenia Jacka i Czarka (którzy od razu zaczęli kombinować jak tu dostać się pod scenę), ja byłem zadowolony z tego co dostaliśmy. Po kilku koncertach obejrzanych na wprost sceny była to świetna odmiana i możliwość obejrzenia koncertu z innej perspektywy. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć wiele znanych fragmentów lepiej i dokładniej. Arena sprawiała wrażenie małej i czasami trudno było uwierzyć, że pomieściło się tam 12 tys. ludzi. Trybuny były bardzo blisko sceny, tak na rzut beretem ;-)))). Każdy maniak Dave Dancingu miał wyśmienity punkt obserwacyjny.
Koło 20.00 pojawił się Fad Gadget. Panowie jak zwykle dali występ około 40 min. Oczywiście nie znam tytułów wszystkich numerów, ale jak zwykle standard pt. Ricky’s Hand był jednym z punków ich występów. Pamiętam, że jeszcze w Berlinie kapela ta była wygwizdywana, ale już w Monachium fani potrafili być bardziej tolerancyjni i z większą wyrozumiałością przyjmowali występy Fad Gadget. Trzeba też przyznać, że również samo Fad Gadget z koncertu na koncert obywało się coraz lepiej ze specyficzną publiką, jaką są fani depeche MODE i potrafili nawiązać wspólny język. Niestety nie zagrali jednego z fajniejszych kawałków pt. Back To Nature, ale za to na koniec pojawił się fajny trance’owy kawałek, którego tytułu nie pomnę. W każdym razie swój występ support zakończył ze sporymi brawami, a gdzieniegdzie pojawiały się nawet okrzyki Zu gabe! Zu gabe! Zu gabe! (bis).
Przed koncertem wiedzieliśmy, że Martin 3 noce wcześniej nie zaprezentował niczego zaskakującego, po za standard swój z Europy. Po Dave’ie niczego się już właściwie nie spodziewaliśmy. Łudziliśmy się i głośno zastanawialiśmy, czy Martin zaśpiewa jeszcze kiedykolwiek The Bottom Line [20] lub Dressed In Black [3]. Chłopaki, którzy mieli okazję widzieć wykonanie The Bottom Line [20] w Monachium byli bardzo dumni i szczęśliwi, że to im przypadło w udziale jedyne wykonanie tego numeru w Europie. To znaczy wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jedyne. Na pewno jednak pierwsze. Tak zastanawialiśmy się i czekaliśmy na występ Martina i chłopak nas nie zawiódł. Na scenę wyszedł z gitarą, wiedzieliśmy, że to nie będzie zwykły koncert. Już krzyczeliśmy, ze będzie The Bottom Line [20], gdy tym czasem Martin zaskoczył jeszcze raz i od tego koncertu wplótł do setu na 4 koncerty – Judas [4].
Dalej koncert przebiegł bez zmian, pobyt w Oberhausen dla nas zakończył się na after party, by po upojnym weekendzie wrócić do kraju. Wracając do Polski wiedzieliśmy już, że nie jest to dla nas ostatni koncert, już w Monachium miałem w ręce bilet na ostatni koncert na trasie dodany ekstra w Mannheim 2001.11.05, ale to już inna historia…
Martini
_
_