Exciter Tour In My Eyes | Mannheim: Ostatni koncert na trasie.

05 listopada 2001, Maimarkthalle, Mannheim

Tak, jak do Oberhausen 2001.10.06 i tym razem zjechało sporo fanów z Polski. Nie przypuszczałem, że może pojawić się większa grupa niż 5 osób, gdy tymczasem: Zielona Góra w sile 3 os., Łódź 1 osoba, Warszawa 7 sztuk. Widziałem również polskie rejestracje z okolic Gdańska i Krakowa. Osób nie wspomnę, ale pozdrawiam ich serdecznie. Moja droga wiodła przez Berlin, Jacek jechał 19 godzin autokarem, a Sergiusz i Maciek jechali na ten ostatni koncert aż z Zagrzebia. Bilety na koncert czekały na nas już w czasie koncertu w Monachium 2001.09.29, więc nie można było nie jechać 🙂

Maimarkthalle, jest oddalone od centrum o parę kilometrów, leży na obrzeżu miasta. Pierwsze wrażenie, jakie było po wejściu do środka, to gdzie podziały się te samoloty… koncert odbywał się w miejscu, które żywcem przypominało hangar lotniczy. Na obrzeżach hali stały przenośnie budki z browarem i wszelkiego rodzaju wurstami, preclami itp. Część dla publiczności była podzielona na dwie części. Pierwsza była swego rodzaju fan-zone, a dalej była już otwarta przestrzeń dla tych, którym nie udało się dostać do tej pierwszej. Nie było żadnych miejsc siedzących, wszyscy mieli bilety z napisem Stehplatz. depeche MODE koncertowało w Mannheim w tym miejscu od zawsze. Jednocześnie ten koncert był ostatnim, gdyż w 2005, niedaleko powstała hala nazwana SAP Arena, od nazwy firmy, która produkuje oprogramowanie dla firm. Założyciel firmy ma syna który uwielbia hokej i dla tej dyscypliny została wybudowana ta hala. Oczywiście Maimarkthalle do tej pory istnieje i działa.

Jako pierwsi wystąpili Technique Tectonics. Kapela znana z występu w Warszawie 2001.09.02. Muszę przyznać, że tak jak na Służewcu, tak i tu zespół nie zrobił na mnie większego wrażenia. Weszły dwie panie, jedna nacisnęła play na swoich klawiszach, później wypuszczała tylko efekty itp. Druga pani wyraźnie potrzebowała wsparcia, bo cały czas stała oparta o stojak od mikrofonu. Panie zagrały dokładnie to co u nas.

Po chwili przerwy [jakieś 20 min] zaczęło się. Zestaw klasycznie do Waiting For The Night [83]. W czasie The Sweetest Condition [83] techniczni zapuścili na parę sekund charakterystyczny pisk znany z I Feel You [84], to był pierwszy kawał zgotowany zespołowi tej nocy. Jeszcze przed przywitaniem Dave powiedział, że ’Nie ma lepszego miejsca niż Germany do zakończenia trasy’ [polemizowałbym z tym], ale ok, ich wybór. Później rwące bębenki w uszach Good Evening Mannheim!!! i jeszcze głośniejsza odpowiedź publiki. Ruszyło Halo [84], później standardowo Walking In My Shoes [84], w trakcie którego już na intro Christian wszedł z perkusją. Podobnie było na Never Let Me Down Again [84]. Publiczność przez cały czas śpiewała z zespołem. Nie było momentu, w którym byśmy przestawali. Dave przed When The Body Speaks [84] musiał nas uciszać, by zacząć śpiewać. Już od tego kawałka ryczeliśmy wręcz linię melodyczną do Waiting For The Night [83]. Kiedy wyszedł Martin na środek nawet nas nie uciszał [bo nie było sensu], po prostu zaczął śpiewać Somebody [2]. Z tyłu za jego plecami pokazał się znany wszystkim obraz kanionu. Muszę to jednak przyznać, obraz ten nie pasował do piosenki w żaden sposób. Film nakręcony pod The Bottom Line [20] tym razem nie współgrał, tak jak choćby Sister Of Night [24]. Natomiast samo Somebody [2] zebrało pozytywne recenzje. W przeciwieństwie do wersji z 1998 roku, tym razem Peter zaprezentował wersję bardzo zbliżoną do tego, co kiedyś grał Alan, choć i tak była to wersja Petera.

Później nastąpiło Breathe [84], razem z Martinem śpiewaliśmy wszystkie wokalizy, nawet wcześniej niż sam Mart zaczynał, wypadło to świetnie. To było widać od samego początku, na ten koncert przyjechało wielu hard-corowców, wiele samochodów miało wymalowane napisy na tylnich szybach, jak na Niemców był bardzo dużo lotnisk. Wzorem koncertu z Warszawy 2001.09.02 pojawiły się sztuczne ognie. Kiedy tylko usłyszeliśmy pierwsze takty Freelove [83], w ruch poszły balony. Dave początkowo zaskoczony, wykrzyknął: ’There is a party, ha??!!!’ Przez cały kawałek było kolorowo od balonów. Przyznam się jednak, że nie było to co czarni depesze lubią najbardziej, wyglądało to trochę jak obrazy z koncertu jakiegoś dresiarskiego zespołu, ale że kawałek był zajebisty, to dało wytrzymać [żebym ja wiedział, że w 2010 roku za akcję z balonami zostaniemy uznani, za jeden z najlepszych koncertów, to pisząc słowa powyżej piałbym z zachwytu nad finezją i dobrym smakiem depeszy w 2001 – komentarz autora]. Śpiew publiki nie zatrzymywał się ani na chwilę, publika śpiewała Freelove [83], a Christian z Peterem rozpoczęli małe jam-session. Gdy zabrzmiały pierwsze takty Enjoy The Silence [84], my nie zdążyliśmy jeszcze skończyć śpiewania poprzedniego kawałka. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się już szybko: I Feel You [84], In Your Room [84], It’s No Good [83] i Personal Jesus [84]. Podczas wszystkich okrzyków Dave’a obsługa stołu mikserskiego dodawała echo. Brzmiało to czasami zabawnie. Podczas drugiej zwrotki Personal’a na scenę wtargnął Jez Webb. Dla przypomnienia, jest to osoba odpowiedzialna za strojenie i konserwację gitar Martin’a. Wszedł na scenę z dmuchanym telefonem, aby go wręczyć Dave’owi twierdził, że ma telefon z góry. Inny twierdzą, że był to ktoś inny, a Jez chciał tylko go ściągnąć ze sceny. Po skończonym utworze Dave powiedział: I’ll call you back! Koniec końców wyglądało to dosyć zabawnie.

Kiedy skończyła się pierwsza cześć, przyszła pora na nas. Po chwili milczenia zaczęliśmy śpiewać Everything Counts i tak, aż do wejścia Martin’a na scenę. Od razu wydało się dziwne, kiedy wszedł bez gitary. Wystarczyło jedno spojrzenie na siebie, i wiedzieliśmy że ten Pan coś kombinuje. I rzeczywiście zamiast Home [83] usłyszeliśmy World Full Of Nothing [1]. Płynnym niemieckim Martin zakomunikował, że ponieważ jest to ostatni koncert, to ma dla nas coś specjalnego. Jeszcze większe było nasze zdziwienie, gdy po World Full Of Nothing [1] Martin zagrał Home [83]. Po raz kolejny ten Pan nas zadziwił na tej trasie. Jego biała i proste uzębienie świeciło ze sceny, podkreślając radość jaką miał z faktu wykonu tego numeru i zaskoczenia nas.

Zaraz po zakończeniu Home [83] na scenę wszedł Dave i wygłosił krótkie przemówienie. Podziękował wszystkim, Jez Webb i Man With The Power – Christian Eigner zostali wymienieni szczególnie w podziękowaniach. Później poleciało Condemnation [9]. Słyszałem ten kawałek poprzednio w Berlinie 2001.09.06 i o ile tam wypadł blado, to tym razem usłyszeliśmy ten kawałek tak, jak brzmieć on powinien. Z chórkami, z pięknym głębokim wokalem [może nie takim, jak w czasie Devotional Tour], ale ciary szły po plecach. Już od Home [83] pojawiały się napisy ’Thank You’, a przy Black Celebration [82] było aż biało od kartek tak, że były problemy z zobaczeniem tego, co dzieje się na scenie. Dave odkrzyknął do nas ’No! Thank You!!!’. W czasie Never Let Me Down Again [84] oprócz standardowego ’We Gotta Go!!!’, również Dave krzyczał ’Sorry!!!, Sorry!!!’. W trakcie mixu w środku utworu, Dave podszedł do boku sceny, powiedział tylko ’Come on, don’t be shy’ po czym za rączkę wyciągnął na scenę jakąś panią i pana z obsługi technicznej. W ślad za nimi na scenę wyszli wszyscy techniczni [jakieś 40 osób] i zaczęło się wielkie machanie rękami. A pomiędzy nimi wszystkimi Dave latał jak opętany:-) Po zakończeniu koncertu jeszcze długo zespół żegnał się z publicznością i obsługą koncertu. My długo staliśmy krzycząc i machając do zespołu….

Z przyjemnością oddałbym każdy inny koncert na którym byłem w czasie tej trasy na jeszcze jeden taki, jak usłyszałem i zobaczyłem w Mannheim. Nie wiem czy to magia tego miejsca, czy koniec trasy sprawiła, że i publika i zespół dali z siebie naprawdę dużo więcej niż podczas rejsowego koncertu gdzieś w środku trasy. W tej chwili pozostają tylko wspomnienia i zarejestrowany bootleg…

_

A skoro już mówimy o bootlegu, w czasie nagrywania koncertu, straciłem na chwilę czujność i dałem ponieść się emocjom. Niestety kosztowało mnie to schowanie mikrofonu w czasie Enjoy The Silence [84] pod kurtkę. Niestety to słychać. Darrel Ives wykrył moją aktywność i zaczął się zbliżać do mnie, na tyle niebezpiecznie, że groziła mi utrata całego nagrania. Na szczęście chwila strachu i migotania przedsionków skończyła się spadkiem jakości nagrania jednego utworu. Całe szczęście, bo potem na koncercie działy się takie fajne rzeczy. Myślę, że nie pomogła by tu znajomość nawiązana w czasie trasy, w innych miastach.

Martini

_

ETIME | Oberhausen: KoncertETIME | Epilog

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Translate »
%d bloggers like this: