05 września 2001, Waldbuhne, Berlin
Koncert już się skończył. Chwilę później nasza czwórka stała już pod bramą z boku sceny, razem z grupką innych fanów. Staliśmy w składzie: Jack, Martini, Karaś i Turysta. Na klatach mieliśmy już przyklejone wlepki pozwalające dostać się do strefy „zakazanej”. Musieliśmy jeszcze odczekać jakieś 15-20 minut po to, aby dać czas na zebranie się wszystkim, ale też po to, aby dać czas chłopakom z zespołu na odsapnięcie po koncercie. Tryskaliśmy dobrymi humorami, od słowa do słowa wywiązała się między nami, a Darryl’em rozmowa. Na pewno pamiętał nas z Warszawy[kto by nie zapamiętał tych zakazanych twarzy :-)]. Na pytanie o autografy i zdjęcia dostaliśmy tylko krótkie stwierdzenie: ’Just drink and have fun’. W końcu weszliśmy za bramę. Szliśmy jak porażeni, jakoś gadka się nie kleiła. Po chwili doszliśmy do placyku ogrodzonego płotem z trzech stron, gdzie czekały na nas już browary chłodzące się w dwóch wielkich przenośnych lodówkach. Z czwartej strony placyku znajdował się cały backstage [a tam m.in. garderoby zespołu]. Na placyku był też rozstawiony stół do gry w piłkarzyki i kanapa 🙂 Rozgościliśmy się lekko i czekaliśmy na zespół.
Po chwili weszli tak, jak na koncercie: Eigner, Gordeno, Fletch i Gore, tylko Dave’a nigdzie nie było [dla ułatwienia: nie było go wcale]. Od razu podeszliśmy do Fletch’a…
– Hey Fletch, jak tam koncert?
– Wydaje mi się, że publika była za cicha…
Spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem, ale OK, skoro tak twierdzi to niech mu będzie, my nie mieliśmy prawie głosów, ale co tam…
– Ale Fletch jak ten koncert wypadł na tle innych, lepszy był niż w Pradze i Warszawie?
– Wiecie co? Pijcie piwo i miłego wieczoru…
Lekko zlani przez Andy’ego patrzyliśmy jak idzie do grupki czekających na niego ludzi, z którymi przywitał się jak ze starymi znajomymi… W tym momencie pojawił się The Man – Mr. Daniel Miller. Pociągnęliśmy kilka łyków i zaczęliśmy gadać chwilkę między sobą.
Po chwili podszedł do nas Christian i razem z nami zaczął wspominać wieczory i noce w Warszawie, spędzone na „zwiedzaniu” miasta. Było przez chwilę na prawdę wesoło, bo wspomnienia były wciąż bardzo żywe i odczuwalne przez członków ekipy. Trwało to dobre paręnaście minut zanim poszedł w stronę garderoby. Jak powiedział, chciałby pogadać dalej, ale czas tuż po koncercie jest dla niego krytyczny i stara się nie mówić za dużo, parę razy nabawił się przeziębienia, czy bólu gardła.
W tym momencie nasza grupka trochę się rozlazła. Karaś z Turystą sącząc kolejnego Fostersa odkryli, że prawdopodobnie pokój wychodzący bezpośrednio na placyk i w którym były otwarte drzwi, to garderoba Dave’a. Panował tam straszny burdel 🙂 Jednak mimo to, byliśmy w stanie rozpoznać na wieszakach kilka kamizelek i marynarek 🙂 [łatwo można było odróżnić ciuchy, o dziwo Karaś rozpoznał tam również charakterystyczną kamizelkę z poprzedniej trasy gotową do użycia]. I wszystko to właściwie na wyciągniecie ręki… Ach, dlaczego nie pozwolili nam robić zdjęć…
Jack i ja dołączyliśmy do kilku fanów rozmawiających z Martin’em. Była to gadka o wszystkim i o niczym. W każdym razie było wesoło. Ku naszemu zdziwieniu, Martin rozpoznał nas z imprezki hotelowej w Warszawie :-).
Po kilku minutach Jack spotkał swoją starą znajomą – Winnie – która była z koleżanką. Staliśmy razem przez chwilę wspominając dopiero co zakończony koncert. W międzyczasie Winnieopowiadała o swoich przeżyciach z trasy w Stanach. Wspomniała, że była na jednym ze spotkań z zespołem, na którym Dave zawitał razem ze swoją nową żoną!
Sięgaliśmy po kolejne browary, a wieczór stawał się co raz przyjemniejszy. Obsługa przygotowała nam do wyboru: Beck’s, Fosters, Heineken [ulubione piwo Fletch’a] i jeszcze parę innych. W każdym razie przetestowaliśmy wszystkie :-). Tak podbudowani nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a potem rozmowę, z Peter’em Gordeno, z którym w Warszawie nie było okazji dłużej porozmawiać. Po chwili rozmawialiśmy już jak starzy znajomi. Widać było, że browar zarówno u nas jak i u niego rozwiązał język. Pytaliśmy o Warszawę, o dopiero co zakończony koncert, ale i o warsztat i doświadczenie muzyczne saideman’a depeche MODE.
– Peter, jak to się stało, ze zacząłeś grać na koncertach z depeche MODE?
– Wiesz nie pamiętam, to było gdzieś około 1997 czy 98 roku. Wtedy depeche MODE szukało klawiszowca na trasę. Ich manager zadzwonił do mojego managera, potem mój do niego, ustaliliśmy spotkanie, zdałem krótki test [:-)], podpisaliśmy kontrakt i jestem.
– Co robiłeś przed tym, zanim zacząłeś grać w zespole?
– Razem z Georgem Michaelem nagrałem płytę Older, byłem tam klawiszowcem. Później grałem na klawiszach na trasie promującej ten właśnie album. Nagrywałem też partie klawiszowe do kilku kawałków U2 na albumie Pop.
– Jesteś w książeczce?
– U Michaela jestem jako członek muzyków sesyjnych uczestniczących w nagraniu, a w przypadku U2 nie pamiętam, ale chyba jestem w podziękowaniach na tej płycie. Najlepiej to sprawdźcie Wy.
– Powiedz, kiedy Dave zmieni coś w swoim zestawie?
– Przekonacie się już nie długo.
– Znaczy się jutro?
– Zobaczycie…;-)))
To była pierwsza wskazówka, jaką dostaliśmy. Druga miała pojawić się następnego dnia pod hotelem. Tak rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, co jakiś czas spoglądaliśmy na Martin’a, Fletch’a, na Miller’a. Pojawili się nawet chłopaki z Fad Gadget. Chcieliśmy z nimi porozmawiać, ale w tym momencie podszedł do nas jeden z ochroniarzy i oznajmił, że spotkanie dobiegło końca. Wszyscy zebrani zostali poproszeni o udanie się w kierunku wyjścia. Oczywiście zespół udał się do garderób, a reszta została wyprowadzona za ogrodzenie. Wtedy ochroniarz powiedział nam tyle: ’Idźcie tą drogą, aż dojdziecie do asfaltu’. Później parę metrów i znajdziecie stację U-Bahn, przystanek autobusowy itp. Szli wszyscy, którzy tam byli. Jack, Karaś i Turysta zostali gdzieś z tyłu. Ja szedłem na przedzie z Winnie i jej koleżanką. Co ciekawe, przede mną szedł Miller i znajomi Fletch’a. Weszliśmy w las, nie było widać dalej niż plecy następnych ludzi. Zaczęły się żarty, pohukiwania, straszenie, przez tych z końca i z początku. Nawet Millerowi udzielił się ten nastrój. Koleżanka Winnie śmiała się, że będzie musiała opowiedzieć o tym w swoim programie, następnego dnia <lol>. Okazało się, że jest jedną z wziętych prezenterek niemieckiej telewizji, ale nikt z nas już nie pamięta której :-)).
Droga okazała się znacznie dłuższa nie przypuszczaliśmy. Jednak w końcu doszliśmy do skraju lasu. Tam jeszcze przez kilka dobrych minut staliśmy i rozmawialiśmy z Millerem i szefową niemieckiego Mute’a, którzy czekali na taksówkę. Po tym jak odjechali, towarzystwo też się rozeszło. Każdy udał się już w swoim kierunku, a nasza czwórka poszła na After Show Party. do jednego z kilku klubów, jakie tej nocy czekały na fanów, którzy zjechali na dwudniowe szaleństwo do Berlina. Impreza jednak nie była zbyt interesująca, więc długo tam nie zabawiliśmy i wróciliśmy do naszego hostelu.
Martini
_
_