Na stronie dziennika ogólnopolskiego pojawił się artykuł „Kosmiczne Depeche Mode” autorstwa Marka Świrkowicza. Autor zaczynając od krótkiego wierszyka: „Weź do ręki kawał kija,wal depesza,niech się zwija,a jak będzie stawiał opór,weź do ręki wielki topór”,wspomina początki zespołu,nie zabrakło również krótkiej refleksji na temat najnowszego albumu.
„Weź do ręki kawał kija,wal depesza,niech się zwija,a jak będzie stawiał opór,weź do ręki wielki topór” – taki wierszyk pod koniec lat 80. widniał na ścianie mojej klatki schodowej na Chomiczówce.
Oj,nie lubili wówczas Depeche Mode miłośnicy szeroko pojętej muzyki rockowej,a regularne bitwy miedzy metalowcami i punkowcami a depeszami przeszły do historii polskiej socjologii ruchów młodzieżowych.
Dziś ówcześni kpiarze z wyrzutem plują sobie w brodę. Bo dwie dekady później brytyjscy pionierzy electropopu cieszą się w branży estymą przynależną największym rockowym gigantom,a wiernopoddańcze hołdy składają im rzesze muzycznej młodzieży – od elektroników przez indierockowców po metalowców. Ale trudno się dziwić: wszak Depeche Mode nie tylko są jedną z niewielu ikon tamtych czasów,które wciąż potrafią bez problemu zapełnić każdy stadion na naszym globie,lecz także umościli sobie wygodne miejsce w piątce najbardziej wpływowych wykonawców ostatnich lat. Mówcie,co chcecie,ale Martin Gore z kolegami zrobili tyle dla muzyki elektronicznej,co Rolling Stonesi dla rocka albo Black Sabbath dla metalu.
I nie zadowalają się bynajmniej statusem szacownych ojców założycieli,ale nieustannie prą naprzód,pokazując pyskatym electromłodziakom,gdzie ich miejsce. Właśnie nagrali swą 12. płytę studyjną zatytułowaną „Sounds Of The Universe” („Dźwięki wszechświata” – od dziś w polskich sklepach). To pełna pasji dźwiękowa podróż w analogowy kosmos lat 80.,a zarazem dowód na to,że po latach nie zawsze szczęśliwych muzycznych i życiowych wirów muzycy Depeche Mode odnaleźli upragnioną stabilizację.
Próżno tu szukać znanych z „Excitera” (2001) flirtów z techno czy industrialnych brzmień z ostatniego jak dotąd „Playing The Angel” (2005). Nie uświadczymy także rozbuchanych orkiestracji i stadionowego rozmachu wcześniejszych dokonań Anglików. Dźwięki wszechświata w wydaniu Depeche Mode są marzycielskie,przestrzenne,a zarazem bardzo intymne. Jakbyśmy słuchali wyznań zagubionego w kosmosie astronauty,który zza oldskulowej aparatury z klasycznych filmów science fiction spowiada się nam pełnym emocji głosem Davida Gahana (frontman depeszów jeszcze nigdy nie śpiewał tak przejmująco) ze swoich sekretów.
Potrafi nam zaserwować zarówno mroczną,masochistyczną historię w „In Chains”,ironiczny komentarz na temat „doskonałości” współczesnego świata w „Perfect”,jak i uduchowioną modlitwę o pokój w „Peace”. Zwierzeniom tym towarzyszy oszczędna,choć nie pozbawiona nerwu muzyka,w której niczym w wypolerowanych blachach statku kosmicznego odbijają się zarówno klasyczne depeszowskie electro,jak i syntetyczna,”atmosferyczna” szkoła Jeana-Michela Jarre’a.
Niemała w tym rola starych,analogowych syntezatorów i zabytkowych automatów perkusyjnych,którymi od paru lat pasjonuje się dyżurny kompozytor grupy Martin Gore. „Odkąd przestałem pić,musiałem sobie znaleźć jakieś nowe uzależnienie” – tłumaczył ze śmiechem muzyk,który obecnie kupuje na aukcjach elektroniczne cacuszka sprzed lat. Pozytywne hobby znalazł sobie także wokalista Dave Gahan. Gdy raz na zawsze skończył z heroiną (która w 1996 r. doprowadziła go do śmierci klinicznej),ostro wziął się za komponowanie.
Na „Sounds Of The Universe” dzieli się kompozytorskimi obowiązkami z Gore’em,a dostępny jedynie w specjalnym pakiecie deluxe utwór „Oh Well” to pierwszy w historii zespołu przykład kreatywnej kolaboracji obydwu dżentelmenów.
A już za miesiąc,23 maja,będziemy mogli na własne uszy przekonać się,jak najnowsze hity Depeche Mode brzmią na żywo. Gore,Gahan i Andy Fletcher zagrają bowiem dla nas na warszawskim Stadionie Gwardii. 30 tys. biletów rozeszło się w mgnieniu oka. Dziś już nikt nie podskoczy depeszom.
źródło – Dziennik ogólnopolski